No cóż, nie mogę powiedzieć,że lotnisko w Pekinie nie zrobiło na mnie przygnębiającego wrażenia. Stanowi ono niewątpliwie wytwór myśli komunistycznej. Niemniej jednak nawet niezbyt zmęczeni po długim locie, wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy na Tiananmen. Oczywiście Zygmunt nie mógł powstrzymać się od ciągłego wspominania swojej poprzedniej podroży do Chin z 1989 roku i , rzecz jasna ówczesnych protestów na Tiananmen, które swój charakter zawdzięczały tylko i wyłącznie obecności mojego męża tamże pod koniec maja 1989 roku. Słowem, podaję to dla wiadomości tych, którzy tego nie wiedzą - zamieszki na Tiananmen w 1989 roku rozpętał nie kto inny tylko Horodyski. W końcu prawda wyszła na jaw.
Wypakowaliśmy się więc z autobusu i jakąś okazją podjechaliśmy pod nasz hostel, przeuroczy Red Lantern House położony w hutongu.
Następnego dnia, nawet niezbyt odczuwając zmianę czasu, za to mocno odczuwając upał, włóczyliśmy się po Pekinie, Zygmunt wspominając, ja zaś gapiąc się na wszystko. Na pierwszy ogień poszło oczywiście Zakazane Miasto. Mi podobało się strasznie, Zygmunt narzekał, że kiedyś, to było dopiero Zakazane Miasto, a teraz.... wiadomo.
Jak na turystów przystało, w ciągu następnych dwóch dni oblecieliśmy rozkopany ( przed Olimpiadą ) Pekin, zwiedziliśmy Pałac Letni - bardzo zresztą ładny, no i oczywiście wybraliśmy się na Wielki Mur - do Mutanyiu. Mur jak to mur , za to dostarczył mi jednego z największych zaskoczeń mojego życia. Gdy w pewnej chwili podniosłam głowę, aby popodziwiać kunszt budowniczych baszt na murze, ujrzałam co ? Na belce bardzo porządnie nabazgrano : Łódź Poland ( vide zdjęcie). To był chyba jedyny napis na całym murze. Ale w każdym razie - Nasi Tam Byli!!!