Jasne, że nie wiadomo kiedy to się skończy, ale w chwili obecnej możliwości opuszczenia Bangkoku w jakimś logicznym kierunku są nikłe. Nie chcemy nic robić na hurra - bo nie ma to sensu. Rozważamy obecnie opcje singapurską - dziś sprawdzimy jak to jest z biletami kolejowymi. Nie mamy jednak zbyt wiele pieniędzy i nie stać nas np. na lot w Buissnes Class z Kuala Lumpur - a wczoraj, jak słyszeliśmy była taka możliwość, oczywiście nie w Qatarze, ale w innej linii. Musielibyśmy wiec normalnie zapłacić za bilety, a Qatar zwrocilby nam za polowe naszego biletu- czyli 1500 zl. Ha ha..
Na razie wiec czekamy i szukamy..
W kazdym razie warunki mamy całkiem niezłe. Po wczorajszej kolacji i dzisiejszym śniadaniu zaczynam się obawiać czy 11 kg Zygmunta nie wróci z nami do Polski. Kolacja - począwszy od baru sałatkowego, poprzez żarcie tajskie, indyjskie, sushi, sashimi, europejskie sery i wędliny, po stół pełen owoców i drugi ze stosami ciastek, na lodach kończąc - nie nastraja dobrze. U mnie z jednej strony łakomczuch skacze i zaciera ręce nad stołem pełnym przysmaków, z drugiej zwycięża rozsądna Magda robiąc smutna mine nad talerzem z liściem sałaty, krzaczkiem brokułów i fantazyjnie ułożoną marchewką... Słowem- wszystko ma swoje dobre i złe strony.
Teraz, po śniadanko ( nie pytajcie- czuje się jak wąż, który połknął kurczaka - widzieliśmy takiego w Delcie Mekongu), byliśmy w biurze Qatar Arlines, potem chyba jednak wybierzemy się do Ambasady - i na dworzec kolejowy... Albo odwrotnie.