Przyjechaliśmy tutaj wczoraj rano i zaraz po przebudzeniu w autobusie, za oknami przywitał nas widok zalanych ulic i autobusu jadącego do pól kola w wodzie. Zdjęcia będą potem, bo teraz korzystam z internetu w hotelu, gdzie nie mieszkamy....
Skutki powodzi widać niestety ..... Wszędzie tam, gdzie woda już zeszła, ludzie porządkują swoje obejścia i rozstawiają stoiska z powszechna zupa pho. Stoisko to maleńki stoliczek, maleńkie stołeczki plastikowe - jak u nas dla dzieci i kobieta z garem. Zupa zaś skalda się z klusek o kwadratowym przekroju, salaty , zielonych ziół i mięsa w plastrach. Bardzo dobra. To właśnie taka zupę jedliśmy na straganie. W ogóle tutaj nasze biuro, w którym kupiliśmy bilety zachowało się bardzo ładnie, bo nie jechaliśmy ich autobusem, tylko innej firmy, a z uwagi na powódź, autobus nie mógł dojechać do centrum. Wyjechał po nas facet i taxi na ich koszt zawiózł nas do biura ( w Elizabeth Hotel) dał śniadanie ( za free) i załatwił, tak jak chcieliśmy wycieczkę do zatoki Ha Long... Oczywiście Zygmunt targował się strasznie i udało mu się zbić cenę o cale ... 2 dolary. To jest biznesmen, nie? W wycieczce napisze jutro z Sapy , a relacja ta będzie przeznaczona głównie dla Gosi O. Ona na pewno będzie wiedziała dlaczego....
Właśnie przed chwila z tej wycieczki wróciliśmy i , jako ze mamy kilka godzin czasu - idziemy w Hanoi...
W ogóle dopiero tutaj spotkaliśmy pierwszych Polaków....