Nasza wycieczka do zatoki Ha Long rozpoczęła się średnio. Wcześnie rano przyjechaliśmy do Hanoi, a ok. 8.00 jechaliśmy zatłoczonym busem do Ha Long Bay.
Podróż trwała prawie 4 godziny i gdy w końcu przyjechaliśmy na miejsce, trafiliśmy na zatłoczone nadbrzeże... Nie było to zbyt ciekawe, a ilość ludzi przyprawiała o zawrót głowy. A ja ciągle pamiętałam nasz piękny rejs po Jangcy. Po prostu miałam go przed oczami...Jak to sie jednak mówi - nie sadz po pozorach. Gdy w końcu weszliśmy na nasz statek - a trzeba było długo iść - rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż moje wyobrażenie o tym rejsie. Tutaj jednak, ku memu wielkiemu zdziwieniu, okazało się, ze statek jest piękny, z ciemnego drewna, zadbany i czysty, jadalnia to prawdziwa jadalnia z porządnymi stolami i kanapami, lnianymi obrusami i serwetkami składanymi do każdego posiłku w inny sposób. Posiłki zaś podaje prawdziwy kelner. Kajuty okazały się być duże, z czyściutką pościelą i łazienką. Ręczniki były białe i miękkie. Gosia ! To był anty rejs po Jangcy. Na dodatek na górnym pokładzie ( za wejście na który nie trzeba było płacić extra) znajdowały sie prawdziwe leżanki, a wszędzie stały kwiaty w dużych donicach.... Ten opis to dla Ciebie Gosiu! Najlepsze zaś było to, ze na statku było jedynie - 11 pasażerów....
Sama zatoka jest piękna, wieczorek pływaliśmy w morzu i na kajakach. Obejrzeliśmy jaskinię na wyspie , ale nic to ciekawego... Leżąc na pokładzie , na leżankach piliśmy piwko i piłowaliśmy paznokcie....
Następnego dnia po południu wróciliśmy do Hanoi i wsiedliśmy w pociąg do Sapy - gdzie jesteśmy dziś..
W tym wszystkim jedynym zgrzytem był fakt, że nasz super uprzejmy facet z hotelu Elizabeth orżnął nas na biletach kolejowych. Niestety, trzeba było zapłacić i za poranne taxi i za śniadanie za free.... Ale daruję mu ...