Wczoraj wieczorem, gdy już połaziliśmy po okolicy w deszczu, Horodyski się wyspał, a ja zrobiłam pranie poszliśmy na artystyczną ulicę w Insadong ( a może ulica to Insadong, nie wnikam w takie szczegóły) na piwo. Horodyski był ok, 9ale Pan Kolanko marudził straszni, bo kolanko wiadomo no i padał deszcz. Na tę okoliczność zakupiliśmy nawet parasole. Na koniec poszliśmy do restauracji na buldogi i soju.
Dziś dzień kreci sie w drugą stronę. Zaspaliśmy na śniadanie, w związku z tym dostaliśmy jakieś resztki, zgubiłam spodnie ( po soju robi się różne dziwne rzeczy), zgubiłam szczotkę do włosów, zgubiłam okulary. Jest 11.00, a my jeszcze nie wyszliśmy z hotelu, a mieliśmy od rana zdobywać górę.... Ach, znów mieszkamy na 10 piętrze. Wyjątkiem był jeden nocleg w Tajpej- mieszkaliśmy na 17 stym.
Prawie zdobyliśmy szczyt Inwansan. Zdobylibyśmy, ale nie mogliśmy odnaleźć właściwej ścieżki. Dziś jest święto Chuseok ( a może jest od paru dni) ,co mniej więcej oceniłam jako takie nasze dożynki. Ludzi wiec było dużo, a i pogoda dopisała. Jeszcze jutro ma być ładnie, potem cały czas pada i to w całej Korei.
Chcieliśmy też odwiedzić pewna piękną bibliotekę, ale była zamknięta. W sumie chodziliśmy pół tych górkach kilka ładnych godzin, aż Pan Kolanko zaprotestował. Pojechaliśmy także do pałacu Deoksugung, ale z uwagi na wielką liczbę zwiedzających ( dziś wstęp wolny), szybko uciekliśmy do naszego hotelu.
Wieczorkiem poszliśmy zaś na kolację i nad strumień Ch.