Wczoraj przelecieliśmy przez Katar( chyba 4 godziny czekania) i niespodziewanie szybko znaleźliśmy się w Hanoi. Mieliśmy jednak wygodnie, bo trzy siedzenia były na nas dwoje i dość dobrze się wyspałam.
W naszym hotelu dostaliśmy śniadanie i tymczasowy pokój, bo nasz zabukowany był dostępny dopiero po 13.00. Pospaliśmy trochę i był to błąd, bo wstałam zmęczona i wściekła. W każdym razie oblecieliśmy ( tzn. ja biegałam za Horodyskim) okolicę hotelu , a więc okolice jeziora Hoan Kiem i świątynię na nim , a potem starym miastem udaliśmy się do mauzoleum Ho Chi Minha. A jeszcze poźniej stwierdziliśmy, że pójdziemy piechotą na spotkanie z naszą przyjaciółką Zuzią ( zapoznaną przed kilkoma laty w Nepalu). Pobłądziliśmy w jednym miejscu, a na spotkanie, dotarliśmy w końcu upoceni I zmęczeni ruchem na ulicach. Za to było bardzo miło i przy piwku powspominaliśmy wędrówkę na Poon Hill itp.
Idziemy spać , bo trochę padamy z nóg, aczkolwiek obawiam się, że przez jet lag będzie mi trudni zasnąć...