28 stycznia 2024 Tekax
Rano, szybko obskoczyliśmy śniadanie i ruszyliśmy do Chichen Itza. Nie było jeszcze zbyt wielu ludzi, a na dodatek padał deszcz. Połaziliśmy więc spokojnie po całym terenie, ja nawet poszłam obejrzeć Świętą Cenotę, czyli tę, do której wrzucano w charakterze ofiar piękne, młode dziewice obciążone złotem ( jak głosi legenda). Halka nie poszła, bo chyba się bała , ja zaś z racji wieku i urody, a także urodzenia kilkorga dzieci , niczego się nie bałam i przemaszerowałam drogą pośród sprzedawców wszystkiego , oczywiście w super niskich cenach. Polaków tu znają, jeden sprzedawca koszulek, nawet zachęcał nas recytując 8 gwiazdek i mówiąc, że u niego taniej niż w Biedronce.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Chichen Itza , na parkingi wtaczały się kolejne autobusy z turystami. Nadto w niedzielę, nie wiem czy tylko tęj, czy w każdą, Meksykanie mają wstęp wolny, więc była ich masa. My płaciliśmy za bilety coś ok. 620 pesos, bilet dla krajowca to 95.
Potem zaczęło się lepsze, bo opuściwszy teren opanowany przez najeźdźców, udaliśmy się strasznie lokalnymi drogami do miasteczka wymyślonego przez Horodyskiego – Tekax. Jechaliśmy 120 czy 140 km przez biedne wioski, a droga stawała się coraz bardziej dziurawa i coraz węższa, bo zarastała ją roślinności z poboczy. Po drodze zaliczyliśmy jedną wizytę w sklepie, w którym nic nie było i jeden pogrzeb, który musieliśmy przeczekać.
Na koniec dotarliśmy do Tekax – do pięknego, czyściutkiego hoteliku Cielo y Selva, co, jak przetłumaczył mi translator oznacza niebo i dżunglę. Podjechaliśmy też na obiad do fajnej knajpy z muzyką na żywo i dowiedzieliśmy się, że piwo w sklepie można kupić tylko do 17.00. Nie wiem czy dotyczy to tylko niedzieli.