Dzień w Sabang. Śniadanie dostaliśmy na naszym tarasie i zaraz po nim pomaszerowaliśmy do biura w celu zakupu wycieczki do podziemnej rzeki, co było celem naszego przyjazdu tu. Wycieczkę zakupiliśmy, a jako że wyboru wielkiego nie było ( tu przyjeżdżają grupy zorganizowane busami z El Nido i Puerto Princesa), w wersji luksusowej, dla grupy 2 -3 osobowej ( czyli my). Kupiliśmy i czekamy na przystani. Czekamy i czekamy... Po jakiejś pół godzinie przyleciał facet z biura i oznajmia, że jeżeli chcemy jechać już, musimy dopłacić 600 peso ( wycieczka 1800 na osobę) za prywatny transport. Horodyski, złapał się za portfel, ale zaraz potem machnął ręką. Facet poszedł i plotkuje z kobietami w porcie ( no może przystani). Ale ja nie lubię, gdy robi się mnie w konia. Posyłam do niego i pytam na co my właściwie czekamy. Odparł, że na innych ludzi. Wykazując się niezwykłą inteligencją i kalekim angielskim wykazałam, iż skoro kupiliśmy prywatną wycieczkę dla 2 osób i za taką zapłaciliśmy, to dlaczego mamy na kogoś czekać. Poburczał facet, poburczały kobiety z przystani ( takie od papierków), faceci że Straży Przybrzeżnej nie burczeli, bo wcześniej zapoznałam się z ich psem. Z uwagi na korzystny dla mnie zwrot sytuacji, powtórzyłam swoje, tym razem głośniej i dobitniej i na dodatek patrząc na faceta z biura z góry ( co nie było trudne). Suma sumarum po 10 minutach siedzieliśmy w łodzi i mknęliśmy w stronę podziemnej rzeki.
Gdybym zdała się na Horodyskiego, czekalibyśmy do tej pory.
Jak się okazało- wbrew marudzeniu Horodyslirgi, rzeka okazała się jednak z najfajniejszych atrakcji Filipin. Zdecydowanie przebiła jaskinię Postojna w Słowenii, która oglądaliśmy kilka tygodni temu.
Jej główna zaletą ( dla mnie) był fakt, że nie ma zainstalowanego na stałe oświetlenia i zwiedzanie odbywa się łodziami ( jak to na rzece) przy świetle latarki przewoźnika.