Rano – pochmurno. W czasie śniadania i po, siedziałam i przyglądałam się, jak rybacy włóczą sieci. Jakieś 20 osób, w tym także młodzi chłopcy. Za pracę zapłacono im rybą. Nie wiem co to za jedna- podobna do sardynki.
Potem leniwy dzień – kąpiel, leżakowanie – gdzieś tam pogrzmiało, ale kropla deszczu nie spadła i pokazało się słonce. Lunch, a po południu poszliśmy do wioski( jej nazwy do chwili obecnej nie ustaliłam).
Mnóstwo dzieci, łodzie na piasku, bo odpływ, lokalny handel, bambusowe domki I wszechobecne mango..
Przyglądam się jak sprzątana jest plaża rano i teraz – po odpływie. Codziennie jednak pojawiają się nowe śmieci. Strasznie mnie to smuci, bo to wszystko dopływa tu skądś tam, nie wiadomo – może nawet z Malezji. Filipińczycy mają tu dość czysto, jak na Azję, każdy sprząta u siebie, na kawałkach niczyich raczej już nie. Za to widziałam w wioskach składowiska na śmieci, gdzie pomiędzy kółkami otoczonymi siatką, ludzie składają śmieci workach – używanych, jak po ziemniakach. Głównie to plastik, bo śmieci są sortowane.
Dziś widziałam jak po zagrabieniu plaży , pracownicy naszego hotelu sortowali śmieci, organiczne zakopano, a pozostałe zostały zabrane. Niektórzy, tu na plaży palą je potem, co niewątpliwie nie jest dobre dla środowiska, ale lepsze, niż cokolwiek innego.