Tutejszych klimat ma to do siebie, że w dzień na słońcu, gdy maszerujesz, bywa bardzo ciepło ( jesteśmy poopalani), w cieniu, gdzie odpoczywasz , czasami chłodno, a w nocy 1 lub 2 stopnie. Tutejsze guesthausy ogrzewania nie mają, poza piecem – beczką w jadalni. Może gdzieś tam istnieją jakieś z ogrzewaniem, ale chyba nie na Annapurna Circuit. Śpimy więc w drewnianych domach , gdzie jest gdzieś 12 st. Tutaj wszędzie jest czysto, aczkolwiek czasami brakuje odpowiedniego wykończenia. Np. W nowiuteńkim hotelu w Chame gdzie spaliśmy, płytki w łazience i baterie były ochlapane farba ( sufitową) I wcale nikomu nie przychodziło na myśl, aby coś z tym zrobić. Mi wystarczyłoby 10 minut że szpachelką i byłoby po sprawie. Poza tym było bardzo czysto. Tak już mają...
Znęcacze dziś kazały mi iść 14 km. Po przyjrzeniu się szlakowi turystycznemu, który miał dwa długie i ostre podejścia , poszliśmy droga prosto w siwy dym. Kurz ogromny, ale chociaż widoki przednie, na różne góry ośnieżone...
Gdzieś w połowie drogi, pośród kompletnego nic, natknęliśmy się na stragan z różnościami i Madzia nabyła korale ( chyba modlitewne, ale jej tego nie mówię). Gdzieś 4 km przed celem naszej podróży, zaczął kropić deszcz, a chmury zbierały się nad nami, więc oszukując strasznie, wzięliśmy jeepa do samego Manangu, gdzie jesteśmy teraz i zostaniemy następne 3 dni w ramach aklimatyzacji ( 3425 m n.p.m). Będziemy chodzić na przechadzki na jakieś 4500 m ( tak zaplanowały znęcacze), ale nie jutro, bo większość naszych ubrań oddaliśmy do prania.
Pranie jest tu strasznie drogie, nie dziwię się tutaj wszyscy przychodzą obsypani szarym kurzem.