Autobus jedzie w stronę Besihsahar, a nam jak w kalejdoskopie przesuwają się za szybą różne obrazy. Warsztaty , małe knajpy, śmieci, ludzie sortujący śmieci. Ludzie w slumsach. Dzieci podążające do szkoły, starsi do pracy. Śmieci i sterty gruzu. Bezdomne psy( kotów brak, pewnie zostały pożarte przez psy). Małe sklepiki, ludzie robiący poranne zakupy i wszechobecny kurz. Tu wszystko pokryte jest kurzem... Mam wrażenie, że i niektórzy ludzie są tu przykurzeni. Może jednak powinnam tu przyjechać o innej porze roku...
Na szczęście, mam taką nadzieję, jedziemy w zielone i czyste rejony...
Do Besihsahar mamy w tej chwili ok.160 km, ale zajmie to jeszcze jakieś 6 godzin. Średnia prędkość to 30 km/h, bo ciągle robimy przystanki, a droga jest bardzo kręta, ruszyliśmy ruchliwa i oczywiście zakurzona.
Niewiele się zmieniło. Jest 12.00 a do Besisahar ciągle daleko. Po wielu pobytach w Azji i przejechaniu setek kilometrów lokalnymi busami. zastanawiam się nad jednym. Gdzie są te nowe autobusy? Na jakich trasach jeżdżą? Zapytałam Horodyskiego, ale nic mi to nie dało, bo on jest przekonany, że ciągle jeździmy tym samym autobusem...
14.40 ciągle w autobusie ( wyjazd o 7.00). Coś się porobiło, jakiś zator , droga w budowie, ciągniki. Koparki, ze trzy autobusy, nie da rady przejechać. Wszędzie kurz, cykady dają, z jednej strony przepaść, z drugiej Góra... masakra
15.40
Nareszcie w B. Siedzimy w knajpie ,a potem jedziemy jeepem dalej. Ja mam dosyć. Razem z nami jedzie trójka Rosjan, więc do końca nie wiem co myśleć. To takie niepopularne. Milczeniem pomijam moje narodowościowe koneksje...
Och, och. Jeep wzięty po 2000 rupii od osoby. Wydawało nam się drogo, dopóki nie przejechaliśmy tej kamienistej, wąskiej i częściowo zalanej drogi przyczepionej do zbocza góry. Jakieś 100 m poniżej rzeka. Z prawej zbocze, z lewej urwisko. Na dodatek ostatni odcinek pokonaliśmy po ciemku. Ale spoko. Dojechali.