20.04
20.04 Podróż z Berlina do Istambułu przebiegła super, za to wymęczyliśmy się podczas lotu do Kathmandu. Mało miejsca i jedzenie podawane o dziwnej porze... 4.00 śniadanie, 9.00 przekąska, jakoś mi nie pasowało, pomijając fakt, że na śniadanie była jajecznica z pomidorami, czyli najstraszliwsza dla mnie potrawa. Nie do przełknięcia.
Po zameldowaniu się w naszym hotelu Nepal Pavilion, ruszyliśmy w miasto, na poszukiwanie ulubionej restauracji Yak, w której Horodyski obiecał nam obiad. Niestety ku naszemu oburzeniu Yak został wyburzony, a na jego miejscu powstał wielki, wielopiętrowy hotel. Byliśmy zdruzgotani, a obiad spożyliśmy w innym miejscu.
Nasz poprzedni hotel został też pozbawiony widoków, bo wokół wybudowano jakieś giganty.
Poszliśmy jednak na Durbar i pozwiedzaliśmy trochę, a trochę posiedzieliśmy w knajpie, w tych momentach w których padał deszcz.
Na koniec dnia ( dla nas nastąpił Ok. 19.00) poszliśmy do knajpy, gdzie Horodyscy uraczyli się jakimiś strasznie ostrymi potrawami, a potem z Magdą wdrapałyśmy się na dach naszego hotelu na piwko.
Nasz dzień zakończy się niebawem, bo padamy z nóg, ale rozbawił nas do łez Horodyski, który umył sobie ząbki klejem do protez. Jest w pełni usprawiedliwiony, bo to ja nabyłam ten specyfik, myśląc, że jest to mała pasta do zębów. W końcu blendamed to blendamed...