Wczoraj późnym wieczorem wróciliśmy z Machu Picchu. Sama Ollanta i Aquas Calientes są całkiem przyjemne, aczkolwiek Ollanta jest mały miasteczkiem z ładnym rynkiem, a Aquas Calientes to wypasiony i głośny kurort. Niemniej jednak i tam i tam, okoliczności przyrody są bardzo przyjemne. W naszym hotelu w Aqas Calientes ( jest ich mnóstwo i przypuszczam, że wszystkie mają podobnie), śniadanie podawane jest od 5 rano, aby zdążyć na autobus do Machu Picchu na 6.00 rano, gdy zaczyna sie zwiedzanie. Autobusy nietrudno znaleźć, kosztują 12 $ w jedną stronę. Nasze zwiedzanie miało zacząć się o 13.00, więc rano mieliśmy mnóstwo czasu na zakup biletu kolejowego do Cusco na wieczór, zwiedzenie miejscowego bazaru, wypicie kawy i zjedzenie czegoś, a także poszwendanie sie po miasteczku.
Machu Picchu jest znacznie większe niż się spodziewałam. Ludzi było dość sporo, ale w MP obowiązują limity, więc nie było bardzo żle. Przeważają peruwiańscy turyści, ale spotkaliśmy dwie grupki Polaków, trzy osoby w Ollancie i parę młodych ludzi przy schodzeniu z MP.
Gdy się obudzilismy, a także w nocy lał deszcz, zresztą takie były zapowiedzi - o 13.00 miała być burza z piorunami, więc nastroje mieliśmy troche złamane. Na szczęscie tak, jak to bywa z meteorologami, ktoś tam się pomylił i zwiedziliśmy MP bez kropli deszczu. Zdecydowaliśmy sie zejśc szlakiem dla pieszych zamiast zjeżdżać autobusem i było to bardzo przyjemne.
Potem zamaskowaliśmy się, założyliśmy przyłbice i tak opatuleni wsiedliśmy w Inka Trail, aby udać sie do Cusco. W Ollancie pociąg skończył bieg i przesiedliśmy się do busów, gdzie Halka i Zygmunt zostali skutecznie zafoliowani, chyba po to, aby nie nachuchali na pozostałych, albo, aby pozostali nie nachuchali na nich. W każdym razie powód foliowania pojedyńczych siedzeń pozostał dla nas nieodgadnioną zagadką.