Dziś o 7.00 rano busem wraz z naszym nowym przyjacielem Inką , którego przysposobił wczoraj Horodyski, ruszylismy w trasę , aby zwiedzaić okolice Cusco. Zaczęliśmy od Pisac, które było pieknie położone w Śwętej Dolinie Inków i zupełnie puste, bo bylismy tam zupełnie sami. Potem przez Calca, Urubambę dojechaliśmy do Chinchero. Zwiedzaliśmy po drodze saliny, warsztaty tkackie, lamy, alpaki, kościoły i jeden pogrzeb. Jedliśmy rózności, chowaliśmy liście koki za dziąsła i wdychaliśmy dziwne substancje, ponoc bardzo inkaskie i pomagające na wszystko. Potem objechaliśmy Cusco zakupionym wczoraj autobusem i uczestniczyliśmy w obrzędzie Qechua na cześć Panchamama za jedyne 20 soli (dobrowolny datek). Od razu poczuliśmy sie lepiej. Horodyski za to odmówił udziału i potem marudził stasznie.
Wieczór zakończyliśmy oglądaniem pasjonującego meczu piłki nożnej Peru - Wenezuela , Peru wygrało 2:1 tylko dlatego, że przewidziałam ,że peruwiański bramkarz obroni rzut karny, ale zdaje się, że peruwiańczycy tego nie wiedzą. Ukoronowaniem wszystkiego był widok świnki morskiej na talerzu Krzyska, który zamówił to cudne danie zupełnie nieświadomy tego, co zamawia. Padamy z nóg, więc o cudnej godzinie 21.00 idę spać.
Bus z kierowcą i przewodnikiem do tych wszystkich atrakcji na 4 osoby to 150 dolarów. Halka odrryła tutejsze tabletki na chorobe wysokosciową, bardzo skuteczne ( zapomniałam nazwy), bo rano bolała nas głowa, a jeżdzilismy dziś na 3700m. Pijemy tez cherbatę z liści koki i wcinamy cukierki.