Kijów 7.11
Podróż zaczęła się bardzo emocjonująco. Pociąg, którym postanowiliśmy udać się do Warszawy, bardzo skutecznie łapał opóźnienie na całej trasie. W sumie troche więcej niż godzinę przed odlotem samolotu wysiedliśmy na Centralnym i , zwyczajem Horodyskiego , kurcgalopkiem wpadliśmy do taksówki. Pan był przemiły i nie dość, że wyczyniał różne dziwne rzeczy na skrzyżowaniach i przywiózł nas na lotnisko w rekordowym tempie, to jeszcze dał nam rabat na taksówkę, bo licznik przekroczył 40 zł, a tylko tyle mieliśmy w gotówce. Na pozostałe 4 zł z bankomatu nie chciał czekać... Na szczęście dotarliśmy jakoś do odprawy i po wszystkich komplikacjach z nadaniem bagażu, nieczytelnym kodem na bordingu ( przemiła obsługa UIA), długą kontrolą bezpieczeństwa i jeszcze dłuższym biegiem do bramki ( Zygmunt pobiegł wcześniej, ja musiałam zawalczyć z tą nieczytelną kartą pokładową) – wpadłam na pokład chyba jako ostatnia ( panie z daleka krzyczały – Mąż już jest!!! ). Lot do Kijowa liniami Ukrainian International trwał tak krótko, że ledwo zdążyłam się zdrzemnąć, a ju z poczułam jak spada ciśnienie w mojej dmuchanej poduszce , co stanowi namacalny dowód na to, że lądujemy. Po krótkiej przerwie wpakowaliśmy się do samolotu do Teheranu – wypełnionego chyba w 1/4 . Wbrew pesymistycznym ostrzeżeniom Marcina lot nie był opóźniony i o 1.00 byliśmy już w Teheranie. Uzyskanie wizy nie jest trudną sprawą. Wszystko jest doskonale oznaczone i stoi tam koleś , który pokazuje palcem co i jak. Najpierw nabyliśmy ubezpieczenie za 17 dolarów od osoby. Mamy co prawda polskie ubezpieczenie, ale uznaliśmy, że łatwiej będzie nabyć po prostu jeszcze jedno, niż tłumaczyć co i jak z tym polskim. Potem trzeba wypełnić mały kwitek , na którym wpisuje się imię nazwisko, zawód , nr paszportu i adres i numer telefonu w Iranie. Nikt jednak mojej rezerwacji nie sprawdzał. Wczoraj do wizy chętnych było tylko kilka osób, więć po jakichś 10 minutach pan z okienka krzyknął „polandia” i to niby miałam być niby ja. Może jednak krzyknął inaczej, ale i tak niezbyt zrozumiale. W każdym razie wizy dostaliśmy , zdjęcie zeskanowali sobie z paszportu i na szczęście nikt nie dopatrzył się tej pieczątki z Ejlatu.