Rano wyprowadziliśmy się z naszego hotelu i przenieśliśmy kilkaset metrów dalej – to był błąd, ale nieważne, zostałam zakrzyczana przez uczestników wycieczki, więc milczę. Powiem tylko, że nasz nowy pokój kojarzy mi się z łazienką pod Rinjanim, ale w niezbyt pozytywnym sensie – Halka będzie wiedziała o co chodzi, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Po zmianie hotelu wsiedliśmy do autobusu do Mdiny ( 1,50) i nieśpiesznie połaziliśmy po uliczkach i nikt po klaksonach nie trzaskał. Widoki były fajne , bo słońce świeciło i nawet czasami grzało, ale niekoniecznie. Mdina jest malutka, a uliczki bardzo wąskie, a pomimo to trzeba uważać na pędzące samochody. Połaziłysmy też po sklepach oferujących szkło artystyczne w stylu kolorowych ryb z czasów PRL , filigranu itp. Nel nabyła obrazek, a ja nic.
Drugie śniadanie zjedliśmy z widokiem na pół wyspy – od Bugibby do Valetty. Potem obeszliśmy sąsiedni Rabat, nie wiemy gdzie przebiega granica pomiędzy miastami, ale z jednej strony ulicy był przystanek Mdina, a z drugiej Rabat. Tam też przed wejściem do katakumb nabyłyśmy szale – Nel granatowy, a ja beżowy. Potem wsiedliśmy w następny autobus i pojechaliśmy zwiedzać Buskett Gardens, gdzie dom letni ma prezydent Malty. Ogrody składają się jedynego ponoć lasu na Malcie i plantacji drzew pomarańczowych czy mandarynkowych. Podobnie jak większość zwiedzających , podwędziłyśmy jedną mandarynkę , która aktualnie czeka na skosztowanie. Potem piechotą poszliśmy oglądać klify , Horodyski prawie chciał się z nich rzucać, ale potem zrezygnował z uwagi na oczekiwane uciechy na Sycylii ( czyt. wino). Spacerkiem wróciliśmy do miejscowości na D ( tutaj jest tak – jedna nazwa znajduje się w przewodniku, druga na ichniej mapie , jeszcze inna wyświetla się w autobusie, a zresztą nie wiem, bo tego nie kumam – maltański język i pisownia podobne są całkiem do niczego ). Z D. wróciliśmy do Bugibby z przesiadką w Rabacie. Potem Horodyski zaprosił nas na słodkości i teraz mam wyrzuty sumienia.