Dziś dzień na Gozo. Zindoktrynowani przez kolesia od wycieczek niedaleko naszego hotelu, kupiliśmy wycieczkę na Gozo, Camino itp. All inclusive i na dodatek z gratisem. Cudnie. Na początek czekaliśmy 45 minut na przystani, aż przypłynie statek. Potem obserwowaliśmy tłum, który rzucił się na napoje all inclusive - Horodyski zrobił rozpoznanie i ustalił, że to pepsi, fanta , woda i piwo, kawa , herbata. W końcu zdecydowaliśmy się na piwo.
W piwnym nastroju, podobnie jak i reszta całej grupy, dopłynęliśmy na Gozo i wpakowaliśmy się do busa. Trafił się nam cudowny kierowca, który prawie mówił po angielsku, a nawet jakby mówił, to i tak nie byłoby go słychać przez trzeszczący mikrofon. Na pierwszy ogień poszły cuda natury na północnym krańcu wyspy i dostaliśmy 20 minut na przebieżkę po kamieniach, aby w tłumie innych żądnych tej atrakcji turystów pstryknąć sobie kilka zdjęć. Skały faktycznie były cudem natury, ale ja też z uwagi na inne naturalne cuda przestałam 15 minut z 20 w kolejce do cudnej WC. Jakaś rodzina się nieco spóźniła, a nasz kierowca nerwowym trąbieniem klaksonu dawał upust swojej frustracji. Po przejechaniu jakiegoś kilometra, wygonił nas z busa, na 10 minut, na skrzyżowaniu, w celu dokonania zakupów lub nie wiadomo czego. Dziwnie pokrzykując dowióżł nas do Victorii Jak powtarzał wielokrotnie – kiedyś Rabat), gdzie oglądać mieliśmy cytadelę, lecz zamiast obiecanych 60 minut mieliśmy 30. Rzuciliśmy więc na nią okiem i obiegliśmy uliczki w koło. Jedni zrozumieli, że mamy być za pięć druga, inni, że 5 po drugiej ( my) i koniec końców klakson znów poszedł w ruch. Potem odsiedzieliśmy swoje na statku – bo trzeba było zaczekać jakieś pół godziny na inne grupy. W tym czasie Horodyski odkrył jednak, że w kartonikach nie ma soczków, jak uprzednio przypuszczał, tylko wino białe i czerwone i od tego czasu wszystko zaczęło się nam bardziej podobać. Wylegliśmy więc na Blue Lagoon i pobiegaliśmy trochę po skałach. Potem zas nie przeszkadzało nam nawet, że mieliśmy lądować na innej jeszcze wyspie, ale bez słowa wytłumaczenia stateczek dobił do nabrzeża w Buggibie i wygoniono nas bez słowa. A co tam, napojeni tanim winem byliśmy w dobrym nastroju i pobiegliśmy do chińskiej knajpy na pyszne jedzenie, bo w szale busowania po Gozo nie mieliśmy czasu prawie nic zjeść przez cały dzień.
Zdecydowanie nie polecam!