Jak zwykle to bywa, zbudziłam całe towarzystwo Wiecznych Spaczy i po ósmej wygnałam ich w słoneczną dal w kierunku Rabatu. Nawet nie marudzili, chyba dlatego, że zjedli śniadanie wysokoenergetyczne, bo paskudy kupują różne tłuste paskudztwa. Po krótkim szwendaniu się po Rabacie lub Mdinie w celu zakupu biletów wielorazowych , odnaleźliśmy nasz autobus ( wynik wczorajszego śledztwa), który sunąc po malowniczym wybrzeżu ( i nie tylko) dowiózł nas prosto pod Blue Grotto, czy jak jej tam, bo od tutejszej mieszaniny języków miesza mi się itd.
Jedną z cennych nauk wyniesionych z dzisiejszej lekcji jest to, że można tu nabyć bilet na autobus 7 dniowy za 21 euro bądź na 12 przejazdów za 15 euro, co w tym ostatnim przypadku daje dwa przejazdy gratis. Karty te jadnakoż kupić można tylko w Buggibie, Valletcie, na lotnisku i Silemie. Jakoś wcześniej o tym nie wiedzieliśmy, bo chyba nikt o tym nie napisał, a jeżeli napisał, to jakoś do nas nie dotarło. Nadto ustaliliśmy, że bilet na prom z Valletty do 3 miast ( lub odwrotnie) ( 1,50 euro) działa też na windę znajdującą się nieopodal terminala w Valletcie. Same cenne spostrzeżenia, nieprawdaż?
Wycieczka do Blue Grotto za 8 euro, okazała się miłą 20 minutową przejażdżką łódką po szokująco błękitnym morzu i oczywiście związana była z oglądaniem tytułowej Blue.
Zmieniając autobusy jak rękawiczki znaleźliśmy się najpierw na lotnisku, potem pod szpitalem Mater Dei, a potem w Valletcie, gdzie Nel dokonała zakupu w M&S ( szlafroczek). Potem Horodyski odmówił zakupu kołatki do drzwi ( świnia, i tak kupię) i znów , po obiedzie w klimatycznej knajpce, wsiedliśmy do autobusu, tym razem do Isla ( 3 miasta).
Jechaliśmy jakoś strasznie długo, ale na miejscu okazało się, że jest cudnie, bez tłumu turystów i tak, jak wyobrażałam sobie Maltę. Przewędrowaliśmy dwa miasta z trzech i niestety, nie udało nam się odnaleźć pałacu Inkwizytora.
Potem wsiedliśmy w prom do Valletty i po strasznie długim staniu w korkach dojechaliśmy jakoś do Bugibby. Jedynym minusem dnia dzisiejszego był zakup ostryg – w promocyjnej cenie, niestety przeznaczonych do piekarnika, w mikrofali, którą dysponujemy zrobiło się z nich jedno wielkie błeee.
Wieczorem udałyśmy się we dwie ( czyt. bez balastu) na strasznie słodkiego drinka przy muzyce na żywo do naszego hotelowego baru. Balast siedział w naszych kazamatach i sączył wino czerwone...