Otworzyłam rano oczy. Poderwałam na nogi Horodyskiego. Zarządziłam zbiórkę i apel poranny. Rozkaz brzmiał: do basenów marsz. Spuścił głowę i mamrocząc pod nosem powlókł się za mną. Razem z nami wybrały się na basen dwa miejscowe psy. Marudził i marudził, aż głowa boli. Jak jednak zobaczył basen i to, że nikogo nie ma – oprócz jednego człowieka – nabrał ochoty na kąpiel i chyżo wskoczył do basenu. Nawet nie miauknął, że zimno mu w stopy. Pomoczyliśmy się więc, a ja nawet popływałam w największym basenie. W tym czasie pieski pilnowały naszych rzeczy. Wcale nie było zimno po wyjściu z wody, chociaż temperatura oscylowała ok. 3 st. Wody siarkowe wpłynęły na nas dopingująco i szybko dotarliśmy do naszego mieszkanka. Zebraliśmy się i ruszyliśmy na marszrutkę do Tbilisi. Podobno istnieją jakieś, które docelowo jadą do Batumi przez Kutaisi. Lecz my na taką nie trafiliśmy, za 2 lari pojechaliśmy do Chaszuri, potem za 10 lari do Kutaisi. W naszym hotelu czekali na nas, więc po rzuceniu bagaży ruszyliśmy na zakupy – ja gruziński domasznyj czaj i przyprawy, a Horodyski różne promile.