Nasz wczorajszy kierowca , zamówiony na dziś, zawiózł nas dziś prosto w zimę i śnieg – do Kazbegi. Wioska teraz nazywa się Stepancminda i nie olśniewa urodą. Droga początkowo wiodła przez piękną jesień i w tej scenerii zwiedziliśmy kolejny monastyr i zatrzymaliśmy się na śniadanie ( szaleństwo czinkalowo- szaszłykowo – czaczowe ). Z czasem droga stawała się coraz bardziej biała , aż w końcu zima zapanowała na całego, a ciężarówki podążające gruzińską drogą wojenną do Rosji stały w długich kolejkach czekając , aż zalegający drogę śnieg rozpuści się ( został posolony). Niewątpliwymi atrakcjami dnia dzisiejszego były dwa redyki,które napotkaliśmy na swojej drodze i widok maszerujących krów, osłów , kóz i oczywiście owiec był niezapomniany, tym bardziej, że były ich chyba tysiące...
W Stepancminda ruszyliśmy na szlak do kościoła,ale widoczność była tak fatalna, że po pokonaniu pierwszego stromego podejścia zeszliśmy najpierw do jednej knajpy na herbatę, potem do drugiej na ciastka i kawę , a potem znów przedzierając się przez śniegi i lody wróciliśmy do Tbilisi.