Na dzień naszego powrotu do Izraela - na dobry początek, wzięliśmy transport busem, z zaprzyjaźnionym już kierowcą - do granicy na moście Króla Husseina czyli Allenby Bridge.
Bus na 5 osób – 35 JOD. Bardzo to była przyjemna część podróży, bo aby to przeżyć trzeba wiele czasu, pieniędzy i cierpliwości. Kierowca dowiózł nas do pierwszej bramki i tam wzięliśmy plecaki na grzbiety i powędrowaliśmy do pierwszego okienka.
Okienko 1 – trzeba wypełnić świstek – imię, nazwisko, numer paszportu – paszport wędruje do okienka 3 , w międzyczasie w okienku 2 należy zapłacić 10 JOD opłaty wyjazdowej. Należy podejść do okienka nr 3 – nie wiem po co, bo zabierają tam paszport. Należy czekać. I czekać. I czekać. I jeszcze czekać. Następnie wsiada się do autobusu, ale przedtem w okienku 4 trzeba za te przyjemność zapłacić 5 JOD od człowieka i 1,5 JOD od sztuki bagażu. W autobusie oddają paszporty oddzierając połowę kwitka z opłatą. Za te 6,5 JOD autobus wiezie ludzi 4 km, poprzez pas ziemi niczyjej , na którym widać ruiny budynków, coś w rodzaju bunkrów i śmieci. Urozmaiceniem są ze dwie bramy z jordańskimi żołnierzami , którzy obstawili workami z piaskiem i siatką maskującą swoje samochodziki z karabinami maszynowymi na szczycie.
W końcu ,nagle, kamienie itp. zostają zastąpione zielonym , świeżo przystrzyżonym trawnikiem, mimozami i kwiatami w pojemnikach. Znak to, że jesteśmy w Izraelu.
Autobus zatrzymuje się. Ktoś wyładowuje nasze bagaże z autobusu i wrzuca je na wózek bagażowy. Zabawa zaczyna się od nowa:
okienko nr 1 – oddajemy bagaże i dostajemy paski jak w samolocie i kwitek
okienko nr 2 – kontrola paszportów – nie wiem po co
okienko nr 3 – kontrola bagażu podręcznego (jak na lotnisku) i paszportów
okienko nr 4 – kontrola paszportów + wydawanie wiz
okienko nr 5 – odbiór bagażu
okienko nr 6 – kontrola wychodzących z terminalu – paszport + bagaż ( nas olali, czym jestem zawiedziona)
Potem można zakupić opcję transportu ( obligatoryjna), najlepiej do Jerozolimy ( Damascus Gate)– 42 JOD + 5 JOD bagaż. Można też tylko poza strefę graniczną, ale jest tam nic, więc nie wiem po co. Na kilka osób czekały tam prywatne samochody.
Wykorzystując fakt, że zegarek przesunęliśmy godzinę do tyłu i mieliśmy masę czasu, aby dostać się do Tel Avivu, zostawiliśmy Krzyśka i Nel na warcie i podjęliśmy misję ostatniej szansy, aby dostać się na Wzgórze Świątynne. Pod Ścianą Płaczu odbywały się liczne bar micwy i wszędzie szwendały się straszne tłumy. Z Halką zabrałyśmy się więc za uwieczniane, a Horodyskiego wysłałyśmy, aby zajął kolejkę. Gdy już odsłuchałyśmy saksofonów i klarnetów i poklaskałyśmy trochę, ku naszemu zdziwieniu okazało się, że Horodyski stoi tuż przy wejściu – które otworzyć mieli za pół godziny. Do teraz nie wiemy jak to zrobił,bo ogonek był jak zwykle...
Po podziwianiu niezwykłych zdolności Kierownika, poszłam do toalety. Kolejka do niej bardzo przypominała tę do wejścia na Wzgórze Świątynne, z tym, że posuwała się zdecydowanie szybciej.
W jej składzie osobowym przeważały uczestniczki wyżej opisanych bar micw, ale gdy dwie czy trzy baby chciały się przedrzeć bez kolejki, prawie że doszło do linczu – bez względu na podniosły religijny nastrój uroczystości jak i miejsce. Z pewnością faceci nie wiedzą do czego są zdolne kobiety z pełnym pęcherzem, bo inaczej już dawno użyliby je jako tajną broń.
W każdym razie Wzgórze zostało zdobyte ( w piątym podejściu) i z perspektywy muszę stwierdzić, że nie było o co kruszyć kopii...
Po tych wielu dzisiejszych przeżyciach wpakowaliśmy się do busa do Tel Avivu , gdzie wynajęliśmy mieszkanie od niejakiej Olgi ( Rosjanka,25 lat w Izraelu) . Mieszkanie położone jest niedaleko plaży w Jaffie – składa się z 3 pokoi, kuchni, WC i łazienki.
To zdecydowanie tańsza opcja niż hotel – i bardzo wygodna.
Teraz po kolacji - rozleźliśmy się po kątach...