Zerwaliśmy się o świcie, albowiem opanowała nas myśl o zwiedzeniu Wzgórza Świątynnego.
Rączo pokonaliśmy drogę do Bramy Jaffa i bez błądzenia ( bo ja prowadziłam) wtargnęliśmy na plac przed Ścianą Płaczu. Przebiegliśmy go szybko, aby znaleźć się pod bramką, przez która wpuszczają na wzgórze. Niebawem ujrzeliśmy małą kolejkę zdezorientowanych ludzi. Na bramce wisiała zaś kartka po hebrajsku , z której jak wykoncypowało zebrane naprędce kolegium nieznających hebrajskiego, że chodzi o to , iż dziś wzgórze nieczynne. Ocierając łzy, postanowiliśmy pojechać do Betlejem, niemniej jednak w tym celu należało przejśc przez plac, a tym samym poddać się ponownie kontroli bagażowej w hajmanie. Przeszliśmy bez problemów i czekamy na Krzyśka. A jego nie ma i nie ma. W końcu Halka poleciała ratować męża. Wróciła z niczym, a Krzysiek musiał pofatygować się dookoła placu, bo próbował przemycić w miejsce święte alkohol...
Wysłałyśmy zanim Zygmunta, a same poszłyśmy w stronę Bramy Damasceńskiej, skąd zgodnie z zaleceniami Wilka, postanowiliśmy autobusem nr 21 udać do Betlejem. Jako, że stare miasto mamy już oblatane, doszłyśmy tam w kilka minut. Usiadłyśmy w miejscu widocznym pod palmami i czekamy... Chłopy zaginęły...
Po jakiś 20 minutach pojawił się brzuch Kierownika. Krzysiek zaginął w akcji. Halka zajęła stanowisko bojowe w pobliżu Policji konnej, Nel infiltrowała dworzec autobusowy, a ja poleciałam do Lwiej Bramy i z powrotem, wszystko, aby odnaleźć zaginionego. W końcu, po półtorej godziny zadzwonił Krzysiek z hotelu...
Postanowiliśmy nie rozmawiać na ten temat i pojechaliśmy do Betlejem, wspomnianym autobusem nr 21. jest on o tyle fajny, że dojeżdża nie tylko do checkpointu, ale do centrum Betlejem. Na granicy nie ma żadnej kontroli.
Betlejem było przystrojone flagami palestyńskimi i polskimi i obstawione Policją, wojskiem, ichnimi atowcami i supertajnymi borowikami – na odległość czuć było konspirację. Powodem była oczywiście wizyta Komorowskiego i jego spotkanie z szefem prezydencji palestyńskiej.
Bazylika Narodzenia była otwarta, gdy przyjechaliśmy, ale wielka kolejka ruskich bab do groty odstręczyła nas od stania w niej, aczkolwiek ja byłam zainteresowana.
Poszwendaliśmy się więc po okolicy podziwiając co przystojniejszych palestyńskich policjantów/ żołnierzy/atowców /borowików itd. Potem zajęliśmy miejsca strategiczne na Placu Żłóbka, chcąc podziwiać parę prezydencką, ale po kawie, wypisaniu kartek i obiedzie składającym się z palestyńskich dań – wróciliśmy na miejsce , z którego odchodzą autobusy do Jerozolimy , myląc drogę tylko raz.
W drodze powrotnej na granicy Autonomii wyrzucono z autobusu wszystkich miejscowych pasażerów , nas pozostawiono w charakterze ozdoby, dwóch przystojnych pograniczników izraelskich rzuciło okiem na nasze paszporty , nawet nie biorąc ich do ręki i przeszukało autobus. Pełna kultura.
Horodyski zaciągnął nas następnie do oglądania wszelkich tarakcji góry Syjon, a potem udaliśmy się na deptak Ben Yehuda , a jeszcze potem na wczorajszy market i kupiliśmy różne rzeczy do jedzenia. W naszym hostelu lajtmotiwem wieczoru był Sinatra, więc posłuchaliśmy go trochę, wykorzystaliśmy nasze darmowe drinki w barze i poszliśmy do pokoju, gdzie siedzimy teraz , a co niektórzy pracują strasznie i marudzą...