Lot był dobry, bo bardzo krótki - niecałe dwie godziny. W tym czasie mieściło się również bardzo dziwne i niespotykane krążenie, zniżanie lotu, to znów podnoszenie - wokół Marrkaeszu. Może jednak się nie znam i było to zamierzone, bo sadząc po zachowaniu obsługi ( zawsze na to patrzę , gdy cos się dzieje) - było to całkiem normalne na tej trasie. Co kraj to obyczaj, w końcu to mój pierwszy pobyt w Afryce, wiec się nie znam….
Lotnisko Menara okazało się bardzo ładne i po wymianie pieniędzy, jak się potem okazało - po bardzo korzystnym kursie, udaliśmy się autobusem nr 19 ( 20 dh) na Jemaa El Fna i nawet szybko, co nas zdziwiło odnaleźliśmy nasz hotel w całkiem miłym riadzie.
Po zrzuceniu bagażu wyskoczyliśmy w hałas, zapachy i muzykę na placu i musze powiedzieć, że w całek rozciągłości plac spełnił moje oczekiwania. Przytłaczająca ilość straganów z jedzeniem , sokami z pomarańczy ( pycha), suszonymi owocami, dudniące bębny, dym i masa miejscowych przysłuchujących się grajkom …
Zygmunt zaciągnął mnie oczywiście na jedzenie i musze powiedzieć, że mając podkład w postaci buły z pyrami - obżarłam się w sposób nieprzyzwoity do tego stopnia, że nie zjadłam lodów, które zakupił mi mój mąż. Ale spokojnie - nie zmarnowały się . Horodyski zżarł i swoje i moje…
Teraz ( 21.50 - nasza 22.50 ) idziemy grzecznie spać, chociaż słyszę przytłumione bębny na placu - bo prawdę mówią dzień nas zmógł…