15.09
W Madrycie, jak to w Madrycie, zaczęliśmy od rozbierania się. Horodyskiemu było łatwiej, bo tutaj pełno młodych , ładnych Hiszpanek, więc tak się gapił, że i tak nie wiedział co robi. Ja musiałam się uporać z kurtkami, polarami, swetrami, więc było gorzej, a i przystojnych, młodych Hiszpanów nie było. W towarzystwie wielu innych Hiszpanów spożyliśmy posiłek, ale ja musiałam jeść bulkę z ziemniakami, bo Horodyski kupił sobie Bocadillos com tortilla pota tos, czy jakoś tak, a potem był zdziwiony. Bardzo spokojnie wytłumaczyłam mu, że następnym razem musi mnie zapytać nim coś kupi , bo ja znakomicie mówię po hiszpańsku. Na dowód zamówiłam uno cafe con leche i wszyscy mnie zrozumieli. Teraz przyszedł i marudzi…
Jako troskliwi rodzice wykonaliśmy telefon do naszego synka, który wczoraj naderwał sobie to i owo w nodze i teraz leży i cierpi…
Najlepszym wymysłem tego wyjazdu jest mój mały przyjaciel 10”, którego dostałam pod choinkę, bo teraz mogę pisać na bieżąco i na pewno nie zapomnę i nie pominę niczego, a w szczególności dziwactw mojego męża, co zdarzało mi się uprzednio, bo w trakcie pisania zawsze mi marudził…
Właśnie twierdzi, że wprowadza cenzurę.. Ha, ha!!!