Po porannej kawie, dwóch pain au chokolat i jednym croissant beurre - my, trzy kobiety ruszyłyśmy w Hyde Park i Nothing Hill. Chłop w postaci mojego męża ( marudził ) , został w domu w celu ugotowania obiadu dla powracających podróżników portugalskich.
A my 1. wsiadłyśmy w metro 2. metro się popsuło i wyrzucono nas po drodze. 3. Magda wzięła aparat z wyładowaną baterią. 4. Żaneta wzięła aparat z wyładowaną baterią 4. Ja byłam mądra , bo w moim aparacie były naładowane baterie 5. Jak się okazało - niezupełnie, bo w okolicach Piotrusia Pana aparat zdechł 5. Byłyśmy głodne i nie miałyśmy czynnego aparatu 6. Pierwszemu zaradziłyśmy szybko kupując niezwykłej pyszności hot dogi 7. Baterie dostałyśmy dopiero pod koniec Portobello road 8. Wsiadłyśmy do autobusu powrotnego 9.autobus miał accident 10.Wyrzucono nas z autobusu na STRASZNIE wietrznym przystanku 11. potem już miałyśmy szczęście i wróciłyśmy zmarrrrznięte do domu 12. Zygmunt czekał z gorącą zupą 13. Ach, to było miłe...
W każdym razie zrobiłyśmy sobie spacer przez cały Hyde Park. Na szczęście wiosna jest tutaj faktycznie, chociaż można by podyskutować na temat tego czy było ciepło, czy też nie.
Patrząc na ubrania ludzi odnosi się wrażenie , że ie wszyscy żyją w jednym mieście. Niektórzy chodzą zakutani po uszy w kurtki i szale, inni - w koszulkach z krótkim rękawem i japonkach. Jak dla mnie, jest to zbyt skomplikowane, aby to pojąć... W parku było mnóstwo i jednych i drugich. Wiosna na szczęście jest piękna i w parku posadzono masę bratków, pierwiosnków i innych podobnych, a gdzieniegdzie trawniki usłane są kolorowymi krokusami. Bardzo to ładne. Na konioec, po chodzeniu zygzakami po Hyde Parku, obejrzałyśmy Elfin Oak , który tak bardzo spodobał mi się podczas poprzedniej wizyty w Londynie - pień dębu wyrzeźbiony w 1911 roku w , jak wskazuje nazwa - elfy, krasnale, wróżki i wszelkie leśne zwierzątka i owady. Żaneta nigdy tego nie widziała.
Jak się okazało również , Żaneta, mieszkająca od lat w Londynie, na Portobello Road była tylko w czasie karnawału, nigdy na sobotnim targu. Bardzo jej się jednak spodobało, a my, niewydarzone turystki byłyśmy dumne, że pokazałyśmy w Londynie jej coś, czego nie widziała. Targ był oczywiście wspaniały, z całą masą straganów z ciuchami ( Mada nabyła sukienkę), starociami ( gdyby mój mąż nie rozpuścił naszych pieniędzy na jakieś mieszkania na pewno bym coś kupiła) i masą jedzenia wszelakiego. Ja mogłabym jeść i jeść, dosłownie wszystko, bo zapachy były totalnie niesamowite.
Na szczęście mam córkę, która w mało oględny sposób powiedział mi, abym nic nie jadała ( Mamo,przecież gruba jesteś ).
W domu czekali na nas Portugalczycy Marcin z Piotrkiem ( i mój mąż) - wszyscy po degustacji destylatów. Cóż... Za to uraczyli nas opowieściami o Lizbonie i zapoznanym Fernando z kolumbijskiego kartelu ( jak sądzili), którego znaleźli śpiącego na ulicy. Może i tak było....
The End i to by było na tyle