Dawno, dawno temu, a było to, jakby powiedział Kubuś Puchatek, w ubiegły piątek, po kopaniu, koszeniu, wycinaniu i sadzeniu różności usiedliśmy w naszym ogrodzie pod jabłonią z zasłużonymi kieliszkami wina. Siedzieliśmy i siedzieliśmy, a kieliszki się napełniały ... Nagle powiedziałam do Horodyskiego „ Koanie, znalam super tanie blety, gdzieś tam... „ - a na to Horodyski „ Kufuj, kufuj... „
Tak więc, niespodziewanie staliśmy się posiadaczami biletów do Manilii, jak się okazało na nieodległy termin i średnio tanich- bo trzeba było kupić jeszcze bilety do Paryża. Ale nic to , i tak koszt nie przekroczył 2500 zł. Lecimy więc, Horodyski wziął kilka lekcji pływania na YouTubie, więc sobie poradzi. Będziemy korzystać z pięknego monsunu i ciepłej pogody, ale nie zniechęcamy się, w końcu cały dzień padać nie będzie.
Dzień pierwszy w Paryżu. Ogarnęliśmy okolice Canal de Saint Martin i podreptaliśmy na Montmartre. Nie było dziś co prawda tak ciepło jak rok temu ( dzielna Nel była), ale jakieś 26 st. przygrzało. Jako, że wstaliśmy o Rosie, aby zdążyć na samolot , Poznania o 7.00, nie byłam w zbyt dobrej formie. Zygmunt się za to bardzo zdziwił, że w majową, ciepłą i słoneczną niedzielę przez Montmartre przewijają się dzikie tłumy i można tylko pomarzyć o spokojnym kontemplowaniu Paryża z lampką wina w dłoni. Uciekliśmy więc ponownie nad kanał, gdzie znaleźliśmy sobie kawałek wolnego, cienistego nadbrzeża. W międzyczasie przez chwilę uczestniczyliśmy w wiecu poparcia dla wolnej Algierii. Wieczorem poszliśmy na ramen i pokręciliśmy się po placu Republiki.