Po wyczerpującej podróży z Pokhary musiałam jeszcze wykłócać się w hotelu, bo oczywiście nie dostaliśmy pokoju takiego , jaki zarezerwowałam. Znęcacze jednak stanęły okoniem, bo niby pokój im się podoba. Ja rezerwowałam jednak z balkonem, a po balkonie ani widu ani słychu ...
Nic to, noc przespaliśmy jak dzieci, a po śniadaniu poszliśmy zwiedzać Garden of Dreams i pałac królewski. W Garden of Dreams już byliśmy i nadal jest tam bardzo ładnie, ale pałac królewski był dla nas nowością.
Po odstaniu w kolejce i oddaniu wszystkich toreb, telefonów i aparatów fotograficznych w depozycie, ruszyliśmy na zwiedzanie. Cały pałac obstawiony jest przez prawdopodobnie Ghorków, którzy uprzejmie kierują w odpowiednią stronę. Noszenie maseczek jest obowiązkowe.
Jako pierwsze na pałacowych schodach powitały nas dwa tłuste karaluszki z długimi wąsami. No, ale tu to norma.
Pałac, jak przeczytałam wybudowano w 1963 roku i całe wyposażenie odpowiada latom 60 i 70. Zwiedza się chyba większość pomieszczeń i wyglądają prawdopodobnie tak, jak wyglądały w 2001 roku, kiedy to następca tronu w pewien miły wieczór wystrzelał większość swojej rodziny, a na koniec postrzelił nieudolnie siebie samego.
W sumie - bardzo mi się podobało. Wstęp kosztuje 1000 rupii, a ja chętnie poszłabym tam jeszcze raz.
Po zwiedzaniu Madzia zaprowadziła nas do veganskiej knajpy Aniyor veg& vegan, w której główna atrakcją było wysłuchanie bez zrozumienia awantury, którą właścicielce zrobiłby mąż. Jedzenie adekwatnie do awantury było kiepskie. Za to później po zakupach poszliśmy do Or2k , gdzie pysznie i tanio podjedliśmy...
Połaziliśmy po sklepach i nabyliśmy to i owo...