Dziś wstaliśmy niewyspani i źli. Właściwie Madzia wstała wyspana, ale zrobiła się zła, gdy obejrzała się w lustrze. Zygmunt nie mógł zasnąć, bo podobno pod hotelem katalog jakiś facet waląc w metalowe ogrodzenie i krzycząc. Ja tam nie wiem, hałasy mi nie przeszkadzają, mogę spać.
Gorzej się zrobiło, gdy obudziłam się w nocy i okazało się, że wokół nas latają miliony małych, wrednych gryzących stworzeń. Zygmunt oganiał się tylko, ja postanowiłam podjąć nierówną walkę.
W końcu, po zapaleniu światła w łazience i ustaleniu miejsca pobytu pilota od klimatyzacji , znalezieniu baterii do tegoż, włączaniu i wyłączaniu świateł i robieniu różnych innych rzeczy , zdołaliśmy jakoś przespać godzinę czy dwie do rana, oganiając się co chwila od bzyczących choler.
Madzia przespała cala akcję, ale rano okazało się, że jest totalnie pogryziona wszędzie...
Dziwne to, bo pierwszej nocy tutaj nic nas nie gryzło. Ponadto dziś znaleźliśmy w pokoju olbrzymiego pająka. Schowałyśmy się z Madzią w łazience, a Horodyski wyrzucił gada za balkon. Straszne przeżycia...
Łaziliśmy dziś głównie po veganskich knajpach i poszliśmy na spacer do nieturystycznej części Pokhary, gdzie obejrzeliśmy sporo ładniejszych domów z ogrodami ,ładny kompleks sportowy z basenem . Trochę pomyliliśmy ścieżki i zamiast wędrować lasem wyszliśmy na główna ulicę miasta, ale i tak było ciekawie.