Zygmunt z wielkim pietyzmem zaplanował dla nas dzień. Pobudka, śniadanie , wyjazd autobusem do Niskiej Banji, tam kąpiel w termach , a potem wędrówka po Sisevackiej Klisurze. No i prawie mu się udało.
Autobus nr 1 złapalismy bez problemu z placu koło małego parku Króla Aleksandra. Bilet kosztuje jakieś 1,5 euro za dwie osoby ( 200 din) i kupuje się go u konduktorki. Dojechalismy do Niskiej Banji i rzycilismy się na poszukiwanie owych źródeł i innych. W Niskiej przebywało mnóstwo kuracjuszy w wieku dość zawansowanym, niektórzy poganiani w grupach przez ubrane w stroje zawodowe pielęgniarki które za idącymi staruszkami niosły ciśnieniomierz i stetoskop. Może mierzą im ciśnienie po wysiłku. Samo jednak uzdrowisko nie wygląda zbyt zachecająco, ma mnóstwo pamiątek po byłym państwie i byłym systemie , jakieś restautacje i domy . wczasowe z obsypującego sie betonu, a nadto tuż przy wejściu do parku zdrojowego stoi wielka tablica, na której umieszczono klepsydry tych, którzy nie przetrwali kuracji zdrojowej, więc nie wiem co mysleć. Źródeł nie udało nam się umiejscowić, lecz , co trzeba przyznać, do hotelu Radon nie wchodziliśmy, chociaż zabrałam i stroje kąpielowe i ręczniki.
Horodyski obleciał okolicę wypytując o drogę do Sisevackiej Klisury, ale niestety chyba nikt nie miał pojęci o co mu chodzi. Stanowczo więc kazał mi wędrować w stronę szosy i wędrowaliśmy wsród pól, a co mi tam. Doszlismy do przystanku autobusowego, na którym spędzilismy uroczą godzinę wdychając kurz i spaliny z licznych aut jadących drogą. W koncu, nie doczekawszy się autobusu, zatrzymalismy taksówkę, która zawiozła nas w okolice nieczynnej restauracji kolo wsi Sisevo, na przeciwko zapory. Żywego ducha tam nie było, za to mnóstwo samochodów pędziło drogą. Horodyski polatał trochę wściekły, a potem ruszyliśmy ścieżką w górę, najpierw asfaltową,potem zwykłą, wymytą przez wodę i wydeptaną ludzkimi stopami. MIło było iść, nawet niespecjalnie ciężko, ale droga prowadziła pod górę. Słońce świeciło, zielono było wokół, a hałas z szosy stawał się coraz mniej słyszalny. Po niedługim czasie doszlismy do wioski Sisevo i tam, wędrując ciągle w górę, za sklepem, wktórym zasięgnelismy języka, skręciliśmy w prawo koło transformatora i za wioskowym boiskiem ujrzelismy skałki, skąd roztaczał sie naprawdę piekny widok na ową Sisevacką Klisure i szose oczywiście. Zygmunt był niesamowicie dumny, że sam odnalazł tę drogę i mial rację, bo wspinaczka, chociaż niespecjalnie uciążliwa, była warta tego widoku.
W każdym razie mało nam było i postanowilismy ruszyć granią dalej, do nastepnej wioski, co też uczyniliśmy. Wedrowalismy przez winnice i sady, a koło drogi rosły kępy oregano i melisy. Ostatecznie doszlismy do wioski Ostrowica i tam wpakowaliśmy się w autobus do Niszu.
Po powrocie zgodnie postanowiliśmy dać sobie spokój z przrwodnikowymi atrakcjami Niszu ( pałac Konstantyna i Wieża Czaszek) , tak więc wyjedziemy stąd nie ujrzawszy tych niesamowitych budowli. I dobrze.