Mogę śmiało powiedzieć, że planowanie podróży jest zupełnie do kitu, bo mimo, że Horodyski dokładnie obmyślił naszą krótką podróż po Bałkanach, stała się ona jeszcze krótsza i zupełnie inna.
Zresztą okazało się , że dojazd na Bałkany jest małym pryszczem, przy wyzwaniu dotarcia do Wrocławia.
Wyjechałam o 7.00 z Drezdenka pociągiem do Poznania. Z uwagi na trudności obiektywne lub subiektywne ( nie wnikam), pociąg przyjechał 25 minut opóźniony. Nie wiem jak to jest, ale w czasach kolei parowych i innych ( pamiętam) do Poznania jechało się osobowym chyba z godzinę 10 minut, a pośpiesznym 50 minut. Teraz to wyprawa całodzienna. W każdym razie przyjechałam do Poznania spóźniona i pomimo sprintu peronem 4 , stoczenia się po schodach do przejścia podziemnego , pociąg do Wrocka odjechał spokojnie ( opóźniony 5 minut) w momencie, gdy wbiegałam na schody na peron. Pomruczeliśmy pod nosem wraz z innymi sprinterami z naszego pociągu i sapiąc i kulejąc lekko z powodu nadciągniętego mięśnia w tylnej części ciała powędrowałam po nowy bilet i po kawę do Mc. Wiedziona moim poczuciem solidarności z innymi, zakupiłam wielkie śniadanie bezdomnemu, który poprosił o to bardzo grzecznie, nie przewidziałam jednak, że przygotowanie tych wspaniałości potrwa tak długo. Tak więc przełykając ślinę i marząc o mojej nieotrzymanej kawie , pognałam na peron do nowego pociągu do Wrocławia. Pocieszeniem jest to , że ów bezdomny otrzymał dodatkową kawę. Ciężko było mi z tego powodu. Potem było już spokojnie, bo tylko mała przebieżka z powodu zmiany peronu w ostatniej chwili ( z 5 na 1 czyli przez cały dworzec) i już siedziałam spokojnie w pociągu, mając satysfakcję, że za 2 i pół godzinki znajdę się na miejscu, a i kawę przywiozą mi wózeczkiem. Wózeczek jednak się nie pojawił , a pociąg spsuł się w Czempiniu, co obwieszczono nam po 40 minutowym oczekiwaniu . Następnie obwieszczono, że ci, którzy mimo wszystko nie porzucili chęci udania do się do Wrocławia, mogą przesiąść się do osobowego, który przyjedzie niebawem, ale nie wiadomo kiedy, bo jest opóźniony. Chęci nie porzuciłam i po jakimś tam oczekiwaniu przesiadłam się w ów osobowy i w efekcie w końcu znalazłam się w mieście W. Cud po prostu.
Nie wiem jak to się stało, że dziś Horodyski przyjechał do Wrocławia już o 11.30 i nic się nie wydarzyło... Dziwne po prostu.
Dziś zaś po wycałowaniu i wyściskaniu naszego wnuczka wsiedliśmy nudnie w taxi na lotnisko , potem do samolotu i po 1,5 godzinie znaleźliśmy się w Podgoricy, skąd ktoś z naszego apartamentu zabrał nas do Budvy. Nuda i tyle.
Acha, bo tak w ogóle to mieliśmy lecieć do Niszu i to dwa dni temu,,,