Rano wyprowadziliśmy się z hotelu i pojechaliśmy z naszym tuk tukarzem oglądać pływające wioski. Zupełnie nie chce mi się pisać na ten temat, pomimo że wioski były interesujące. Jestem zła sama na siebie, że nie zareagowałam odpowiednio wcześnie. Po dojechaniu na miejsce ( bilety po 20 dolarów) wsiedliśmy do łodzi i okazało się – co niestety zauważyłam dopiero , gdy facet rzucił cumę na łódź, a ta odpłynęła od brzegu – że naszym sternikiem jest chłopiec , chyba 8-czy 9 letni. Dla mnie to po prostu skandal, ale niektórzy, niewymienieni z imienia , uznali to za świetny dowcip. Najgorsze było to, że nie był to jedyny mały chłopiec prowadzący łódź na rzece, aczkolwiek nasz niewątpliwie był najmłodszy. Jestem okropnie wkurzona, że nie kazałam mu od razu zawrócić, ale chyba nie mogłam uwierzyć w to co widzę... Zbojkotowałam więc zupełnie pływające wioski i zdjęć z nich nie będzie. Na dodatek mały wcale nie radził sobie najlepiej i nawet nie chcę myśleć co by było gdyby wywalił tę łódź. Ja pływam dobrze, ale co niektórzy wcale...
Wieczorem zapakowaliśmy się do autobusu sypialnego do Sikanukville (29 dol, ale są święta tutejsze i wszystko zdrożało). Trzydniowe Święto Wody kończy się jutro. Mieliśmy dziś problem ze znalezieniem noclegu na wyspie Koh Rong, na którą przypłynęliśmy po południu. Dzis śpimy w bylejakich pokojach, ale łazienka jest.