Geoblog.pl    magdah    Podróże     Nepal    Wędrujemy
Zwiń mapę
2018
09
maj

Wędrujemy

 
Nepal
Nepal, Ghode Pani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7843 km
 
Wszystko nie zaczęło się zbyt dobrze. Rano żwawo wymaszerowaliśmy z hotelu zaopatrzeni w mocno zredukowane bagaże. Lokalny transport do Nayapol, miał funkcjonować, więc nie zastanawialiśmy się nad tym. Niestety akurat na ten dzień przewidziano strajk transportu publicznego i taksówek – nie wiem z jakiego powodu, ale pewnie pieniędzy. Strajk odniósł efekt, na ulicach było pusto i za jeepa do Nayapol zapłaciliśmy 50 dolarów, zamiast jakichś 5 – na spółkę z napotkaną parą Holendrów.
Kierowca trafił się nam się szalony i pędził po serpentynach do Nayapol jak szalony. Głupio usiadłam na bocznym siedzeniu z tyłu i po chwili oddawałam cześć różnym bóstwom nad foliową torebką. Zdarzyło mi się to chyba po raz pierwszy od dzieciństwa, albo ciąży...
Na domiar złego w szalony m samochodzie okazało się, że Horodyski , genialny w swojej organizacji , najpierw wygonił mnie z wielkim plecakiem, który zostawialiśmy w depozycie oraz rzeczami do prania – na dół, a potem sam, dostojnie zszedł z dwoma małymi plecaczkami, ale za to bez mojego telefonu, który został na łóżku. Jak sądzimy zaopiekował się nim ( telefonem) czule chłopak od wszystkiego z hotelu , bo mojego telefoniku nie zobaczyłam nigdy więcej. Dzwoniliśmy potem do hotelu i menażera, ale telefon cudownie zniknął. Nic to, ale zostaliśmy bez godziny, daty, mapy i wiadomości z domu. Na szczęście została nam Zuzia ze zdobyczami techniki i nasz sprytny aparat fotograficzny, który na szczęście wiedział jaki mamy dzień i godzinę .
Na początek wyładowaliśmy plecaki wodą, jak się później okazało zupełnie bez sensu. Ja wypłukana z porannej kawy ruszyłam całkiem swobodnie, ale Horodyski niewypłukany i z wodą – wolniej. Po jakimś czasie wymieniliśmy się plecakami, a potem zgodnie zaszliśmy do najbliższej wioski – zresztą bardzo ładnej i wywołując popłoch i zarazem uśmiechy na twarzach miejscowych pań, wynajęliśmy miejscowego portera za 1500 rupii. Porter pozostał z nieustalonym imieniem, albowiem nie kumał naszego miłego – łots jor nejm ? Nie mówił , jak widać po angielsku i porozumiewaliśmy się z nim głównie machaniem rękami i pochrząkiwaniem.
Początek wędrówki był całkiem miły, przechodziliśmy nawet przez dwa czy trzy wiszące mosty , a potem zaczęły się opisane gdzieś tam schody ( jakieś 2800 – podobno ktoś policzył) do miejscowości Ulleri. Może i te schody nie byłyby takie złe, ale niestety zaczął najpierw siąpić, a potem regularnie padać deszcz, więc schody zrobiły się trochę śliskie i trzeba było uważać. Moja kurtka przemokła dość szybko , gdy szliśmy było nam ciepło, ale wystarczyło się zatrzymać, by dopadało nas przenikliwe zimno. A deszcz, jak deszcz, a to padał, a to lał. Zaliczyliśmy chyba większość teehousów po drodze , wypijając oczywiście niezliczone dzbanki herbaty i przeczekując momenty gdy lało jak z cebra . W końcu mokrzy doczłapaliśmy się do Ulleri.
Warunki w hotelikach są bardzo skromne, ale pokój dostaje się za darmo, pod warunkiem, że będzie się u nich jadło kolację i śniadanie. A ceny posiłków szczególnie wody i napoi , są wielokrotnie większe niż w Pokharze czy Kathmandu. Szczytem wszystkiego było żądanie 100 rupii czyli ok. 1 dolara za pojedynczą paczkę chusteczek higienicznych w Tadpani.
W Ulleri trafił nam się pokój z łazienką, a Zuzi z łazienką z widokiem. Widok jednak ujawnił się dopiero o świcie, gdy wyjrzałam przez okno ujrzałam cudowną oświetloną słońcem Annapurnę South. Horodyski marudził, ale gdy w końcu wykopałam go z łóżka, bez gadania ubrał się i poszliśmy oglądać Annapurnę z tarasu. Niestety, nim Zuzia się obudziła , góra zniknęła w chmurach. Dziwnym trafem zniknęła również z naszych zdjęć, więc już nie wiem .
Drugi dzień był niesamowicie malowniczy, wędrowaliśmy bowiem przez piękny las, ponad rzeką , mijając wodospad i inne takie i nawet nie zauważaliśmy podejść, było naprawdę pięknie. Po drodze przy okazji przerwy na lunch, porter od dwóch Francuzek zwinął nasze kijki razem z dwoma plecakami , które zostawił ktoś na szlaku. Serio! Poszedł ktoś tam sobie i zostawił plecaki... Bardzo przeżyliśmy utratę kijków, a szczególnie Horodyski, który był przeciwny kijkom w ogóle. To nic, że wzięłam je za punkty na stacji benzynowej milion lat temu, a Horodyski nie chciał na oczy ich nigdy oglądać, okazało się, że Horodyski jest wręcz niesamowicie do kijków przywiązany.
W Gorepani, do którego doszliśmy nie było prądu i w związku z tym zostaliśmy pozbawienia dnia następnego możliwości wykonywania zdjęć ,bo moja bateria w aparacie wyładowała się pod koniec drogi do Gorepani. Błogosławiliśmy więc kapryśny aparat Zuzi i jej powerbank, bo następnego dnia o 4.00 ruszyliśmy na Poon Hill, aby zobaczyć okoliczne górki o wschodzie słońca. . 4 rano nie jest moją godziną i nigdy więcej żadnych wschodów słońca, naprawdę. Aczkolwiek trzy wypite na szczycie herbaty trochę poprawiły mój humor, Poza tym widok górek również. Poon Hil ma chyba 3200 i jest moim wspinaczkowym szczytem życiowym. Ranne wspinanie przyniosło również aspekt praktyczny, bo pełznąć na szczyt , w drodze czynności operacyjnych ustaliłam miejsce pobytu naszych kijów trekkingowych. Horodyski zaś, jak przystało na mężczyznę bohatersko dokonał zatrzymania przedmiotowych kijów od pewnej dość zmieszanej Francuzki. Nie protestowała.
Po śniadaniu i zejściu z Poon - 400 metrów w dół , jak się okazało należy wspiąć się znów o te 400 m i jeszcze trochę wyżej, ale za to potem wszystko zrewanżował nam widok kwitnących jeszcze rododendronów. W niższych partiach drzewa, bo tutaj są to niekiedy olbrzymie drzewa, już przekwitły, ale trafiliśmy na całkiem spory kawałek w pełni rozkwitu. Po drodze przy okazji lunchu podładowałam moją baterię i szczęśliwie mogłam popstrykać trochę , bo schodziliśmy pięknym kanionem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (41)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Halka i Krzysiek
Halka i Krzysiek - 2018-05-11 07:36
Brawo!
 
ja córka Magda
ja córka Magda - 2018-05-12 09:09
Ja tam nie wiem skąd bierze się Twoje zdziwienie przywiązaniem Ojca do kijków, ja co do takiego obrotu spraw byłam przekonana od samego początku :D
 
 
zwiedzili 28% świata (56 państw)
Zasoby: 495 wpisów495 1025 komentarzy1025 4860 zdjęć4860 2 pliki multimedialne2
 
Nasze podróżewięcej
20.11.2024 - 25.11.2024
 
 
29.09.2024 - 10.10.2024
 
 
04.07.2024 - 07.07.2024