Wyspałyśmy w naszych katakumbach dość dobrze i rano ruszyłyśmy w miasto w poszukiwaniu wrażeń i czarnej kawy. Nie wiem dokładnie co się działo, bo oczy otworzyłam dopiero po wypiciu pierwszej filiżanki. Pobiegałyśmy po okolicy Sol, a że dzień wstał piękny i słoneczny, toteż bieganie wyszło nam całkiem dobrze. Później, gdy wymeldowałyśmy się z hotelu, bieganie z walizkami wychodziło nam gorzej, ale jakoś przemieściłyśmy się Gran Via do knajpy, a potem do drugiej. Posiedziałyśmy chwilę na lotnisku, potem w samolocie i dziwnym trafem znalazłyśmy się w Rabacie. Gładko przeszłyśmy wszelkie formalności i ze świeżo wbitymi pieczątkami - po krótkim wahaniu wpakowałyśmy się do taksówki ( 200 dirhamów) do naszego hotelu. Hotel Dar Yanis jest przesympatyczny , tak jak i jego właściciel czy kto tam. Mieszkamy w pokoju miętowym i jawi on nam się pałacem po madryckich katakumbach. Wyszłyśmy też coś zjeść i jak proroczo orzekła Nel – chyba tylko pizza i hamburgery wchodzą w grę. Tak też się stało, bo nie bardzo było co innego do jedzenia w okolicznych knajpkach , ale i moja pizza i sałatka Nel ( ze wszystkim – makaronem, ryżem , ziemniakami, jajkiem, kurczakiem, ogórkami, burakami i marchewką oraz rybą), okazały się bardzo dobre i świeże. Wykonałyśmy jeszcze mały spacer i wróciłyśmy do hotelu, bo zrobiło się dość późno. Przy okazji stwierdziłam, że chyba trafiłyśmy nie wiadomo gdzie, bo tutejsi ludzie zupełnie nie przypominają mi nachalnych indywiduów z Marrakeszu – bardzo tu sympatycznie. Jutro – ruszamy w miasto...