Zastanawiam się czy to pech, czy szczęście. Wczoraj uczciłam sukces Horodyskiego w poszukiwaniu hotelu białym winem i dziś Nel odrabiała koszty za drugiego kierowcę. Ja byłam pilotem. Musieliśmy wybierać co zobaczyć , a z czego zrezygnować i ze względu na remonty drogowe na szosie w okolicach Piazza Armerina, gdzie chcieliśmy obejrzeć willę rzymską pojechaliśmy drogą nad morzem. Całkiem bez problemów dojechaliśmy do pobliskiego Noto, które zwiedzaliśmy długo , bo pogoda była przednia, a do Katanii zbytnio nam się nie spieszyło. Strasznie nam się podobało, a w szczególności kościół św. Klary oraz cukiernia przy fontannie. Nel, bystrym okiem, nadto zauważyła reklamę chwalącą okolice Noto, a w szczególności plażę Calamosche. Błądząc trochę zwiedziliśmy po drodze rzymską willę z resztkami mozaik i po długiej przeprawie drogami gruntowymi dotarliśmy do parkingu przy plaży znajdującej się zresztą w Riserva Naturale Oasi Faunistica di Vendicari ( przepisane z przewodnika – nie jestem aż tak mądra). Przy parkingu, darmowym zresztą, znajdowała się knajpa, gdzie zjedliśmy pyszny obiad – knajpa bardzo przypominała nam bary w Azji – stoliki pod drzewami – bardzo ładnie. Potem udaliśmy się na spacer na plażę – ścieżką pomiędzy kępami rozmarynu i żarnowca, stokrotkami itp. Plaża przywitała nas falami malowniczo rozbijającymi się o skały. Posiedzieliśmy i pogrzaliśmy się na słońcu, a potem Nel równie malowniczo przewiozła nas prosto na lotnisko w Katanii, gdzie oddaliśmy nietknięty samochodzik.
No i właśnie wtedy dostałam cudny sms, że Ryanair odwołał nasz jutrzejszy lot, z uwagi na strajk w Berlinie.
Efekt jest taki, że lecimy dopiero w środę ( bardzo sprytnie nabyłam bilety)i utknęliśmy tu na dwa dodatkowe dni. Ach, to nasze szczęście!