Rano przedarliśmy się przez wszystkie palermiańskie korki – zamknęłam oczy i jakoś udało mi się wyjechać z miasta przy wielkiej pomocy Nel. Włosi jeżdżą bardzo wolno, ale przepisy ruchu drogowego traktują bardzo dowolnie. Czerwone czy zielone w zasadzie nie robi różnicy, o kwestii pierwszeństwa nie wspomnę. Ale nic to. Trzeba przepuszczać tych co się wpychają i wpychać się w razie potrzeby. Jak widać uczę się.
Droga do Agrinento okazała się być w dużej części w remoncie i trasę pokonywaliśmy ze średnią prędkością ok 40 km/h. Jak z tego wynika, droga zabrała nam wiele czasu. Pierwotnie chcieliśmy odwiedzić Corleone, wiadomo dlaczego, ale w końcu tam nie pojechaliśmy – nie wiem dlaczego. Za to odnaleźliśmy rezerwat z małymi wulkanami błotnymi w okolicy miasteczka Aragona. Gdy go w końcu odnaleźliśmy , okazało się, że jest poogradzany płotem ( czynny chyba w sezonie tylko), a bulgoczącego błota i tak nie zobaczyliśmy.
W Agrigento odnaleźliśmy nasz B&B – bardzo fajny i bardzo przystojny właściciel. Potem udaliśmy się na pyszny obiad – tym razem knajpa była na plus ( nie wiem jak się nazywa, niestety, ale koło poczty schodkami w dół). Potem podjechaliśmy do Valle dei Templi z ruinami , jak sama nazwa wskazuje – świątyń. Bardzo rozległe i całkiem niezłe, ale my jesteśmy rozbestwieniu widokiem Dżarasz i nie rajcuje nas za bardzo kupa leżących bezładnie kamieni. Pogoda jednak dizś była piękna i spacer był bardzo przyjemny. Za to w drodze powrotnej kazali mi jeździć jakimiś strasznie stromymi i wąskimi uliczkami, cud, że serce mi wytrzymało...
A Zygmunt wędrując dziś bezdrożami sycylijskimi rzucił tęsknie: Oj, tylko Halki mi brak... No pewnie, bo nie ma się z kim kłócić.