Po niespecjalnie wygodnie spędzonej nocy zerwaliśmy się rannym świtem – tzn. ja zerwałam się, a oni spali. Posiedziałam na balkonie z kawą, a oni spali. Zjadłam śniadanie, a oni spali. W końcu jednak obudzili się i ruszyliśmy autobusem nr 45 za 1,5 euro do Valetty. Mieliśmy szczęście i trafiliśmy na ostatni dzień karnawału i uraczono nas pochodem przebierańców mających chyba naśladować brazylijskie pochody karnawałowe ze szkołami samby. Wszystkie dzieciaki, łącznie z tymi w wózkach rodzice ustroili w przeróżne stroje, oczywiście dziewczynki głównie były księżniczkami, ale bywały również rycerzami maltańskimi. Widzieliśmy też jedną piękną biedronkę. Potem obeszliśmy wszystkie obowiązkowe punkty Valetty. Ku memu zdziwieniu Zygmunt odmówił wejścia do katedry – chyba się starzeje i ma dość obiektów sakralnych. Popróbowaliśmy też królika maltańskiego i jakichś tutejszych bułek z serem. Dobre, ale nic nadzwyczajnego. Pod wieczór wróciliśmy do hotelu.