Jako, że wczoraj oblecieliśmy Kutaisi, dziś wypożyczyliśmy z naszego hotelu kierowcę z busem ( 100 lari za cały dzień)i objechaliśmy okolicę. Padał deszcz, więc założyliśmy nieprzemakalne peleryny i jako pierwszy zwiedziliśmy rezerwat Sataplia, gdzie obejrzeliśmy deszczowy widok na Kutaisi, ślady stworów i małą jaskinię- ale całkiem fajną. Cena za wejście kształtowała się gdzieś na poziomie 3 lari za osobę – czyli adekwatna do poziomu atrakcji. O wiele większa była druga z jaskiń - Prometeusza. Warto było nią przewędrować i nawet Horodyski nie marudził. Pojechalismy również do małego klasztoru Mocameta – niestety nie mogliśmy naroskoszować się nim odpowiednio, bo z uwagi na sobotę klasztor okupowały tłumy panien młodych i gości weselnych, jest to bowiem popularne miejsce ślubów. Klasztor jest bowiem położony pięknie na klifie, a budynki są przeurocze. W większej Gelati spotkaliśmy za to miłego tubylca,mieszkańca klasztoru ( ale chyba nie mnicha),który oprowadził nas po nim i poopowiadał,a na koniec poczęstował mnisim winem. Halka zwizytowała ich mieszkanie , które okazało się bardzo ,bardzo skromne – z łóżkami, kozą i z niewiele więcej...
Na obiad znaleźliśmy za mostem z figurą kapelusznika – świetną knajpę La Depo, gdzie spożyliśmy świetne chinkali - 4 rodzaje - z mięsem, serem, grzybami i ziemniakami. Jako drugie chaczapuri z serem. Też pyszne...
Dzień zakończyliśmy wizytą na bazarze i zakupami wędlin ( Zygmunt nabył sało i boczek, Halka jakieś inne mortadelopodobne) , które teraz spożywamy otrząsając się z nadmiaru soli.