Rano wybraliśmy się na śniadanko do baru na łodzi – na roti w różnych konfiguracjach. Potem po przeprawieniu się łodzią na drugi brzeg. Ruszamy z resortu Mutiara ścieżką zbudowaną ze stalowych elementów ( albo coś takiego). Szło się bardzo dobrze do czasu, zanim nie musieliśmy zacząć wspinać się ( schodami) na Górę Tereski ( nie wiem czy tak się nazywa, ale Bukit Teresek dla mnie tak brzmi).Nie było może ani specjalnie daleko, ani też wysoko ( chociaż Krzysiek naliczył ponad 1000 stopni), ale strasznie gorąco, parno i duszno. Całą noc padało i rano las oddawał swoją wilgoć, mam wrażenie , że nam... Specjalnych przeżyć związanych z fauna i florą nie doświadczyłam, aczkolwiek niektóre drzewa i pnącza są tu niesamowite. Z fauny zobaczyliśmy tylko wielkie mrówki ( 2 szt) oraz jednego czarnego motyla, ale nie jesteśmy do końca pewni czy był to motyl i czy był on czarny. Horodyski zaś umarł gdzieś w połowie drogi i z uwagi na wysokie ubezpieczenie postanowiłam go pozostawić na pastwę tutejszej, wspomnianej już zwierzyny ( 2 mrówki i motyl) i udałam się, sapiąc straszliwie , na szczyt. Tam czekali już Wolińscy, którzy nie przejęli się zbytnio losem umierającego kolegi, a także zapoznaliśmy Polaka, który w niedzielę wybiera się na maraton do Singapuru. Będziemy trzymać za niego kciuki.
Po zwycięskim zdobyciu szczytu Tereski zleźliśmy do Mutiary, gdzie z żalem stwierdziłam, że nie jestem bogatą wdową, a Horodyski siedzi w restauracji, racząc się ekskluzywną zupą rybną i colą z lodem. Brawo za gust kulinarny. Ja więc uraczyłam się jeszcze bardziej ekskluzywnym koktajlem owocowym za bardzo ekskluzywną cenę i poszliśmy do hotelu, zmyć pot powyprawowy pod prysznicem. Był to błąd, po po lunchu popłynęliśmy rzeką - w długiej łodzi i pan sterujący bardzo postarał się, abyśmy na bystrzach zostali dokładnie spłukani wodą. Wróciliśmy ponownie do hotelu, tym razem wysuszyć się w całości. Teraz trwa dyskusja gdzie , kiedy i jak.