Poranne zakupy w Aveiro dokonane zostały przy okazji galao w kawiarni pod naszym hotelem. Potem skierowaliśmy się w stronę Lasu Bucaco. O ten las wykłócałyśmy się z Horodyskim, bo on wymyślił kolejne castelo, na które w ogóle nie miałyśmy ochoty. Z drodze dokonaliśmy zakupu Najważniejszego Zielonego Auta na Świecie ( niestety miało tylko zielone drzwi) dla małego Sergiusza oraz lekko woniejącego bachalau w całości dla Teddiego. Zakupów dokonaliśmy w swojskim Intermarche, który jednak zdecydowanie różnił się od naszego ( aczkolwiek niektóre produkty były te same ) , w szczególności działem rybnym, co zraniło mi serce.
W Lesie Bucaco, jak się okazało- także znajdowało się castelo, zamienione obecnie w hotel. Mieliśmy tam wypić kawę, ale chyba o tym zapomnieliśmy...
Las jest z pewnością cudnym miejscem na spędzenie całego dnia i wędrówki, ale my nie mieliśmy zbyt dużo czasu i przebiegliśmy tylko trochę ścieżek i schodków. Z całą pewnością ominęliśmy najciekawsze fragmenty i rośliny ( widziałam potem w internecie), ale trudno.
Po drodze w stronę Lizbony zatrzymaliśmy się na małe co nieco na stacji Pombal, gdzie Zygmunt z Nel popadli w niewole pieczonego prosiaka. Początkowo za dwie porcje policzono nam 71 euro (!) - jak w dobrej restauracji, ale po moich reklamacjach oddano nam 30 euro – jak nic baby chciały nas orżnąć jak prosiaczka... Jak na prosiaka ( Horodyski myślał w ogóle , że to kurczak) podanego, jak to w przydrożnym barze - cena to szalona!
W Lizbonie zakwaterowaliśmy się w naszym poprzednim hotelu Borges Chiado. Tym razem dostaliśmy pokój na drugim piętrze z widokiem na plac . Madzia przyniosła walizkę ze swoimi rzeczami , a potem poszłyśmy we dwie na spacer po Lizbonie o zachodzie słońca.