Dziś doznałam objawienia! Jadąc do Izraela i Jordanii KONIECZNIE zabierzcie tzw. złodziejkę, trójnik czy jak tam zwał, czyli urządzenie pozwalające podłączyć do jednego kontaktu więcej niż jedną ładowarkę. We wszystkich hotelach ( za wyjątkiem Jerozolimy) jest tylko jeden kontakt. Naładowanie wszystkich urządzeń, wymaga naprawdę kombinacji i zgrania w czasie!
No więc zakończyliśmy naszą przygodę na Wadi Rum. Będę ją pamiętała choćby dlatego, że przewiało mnie totalnie i dziś smarkam i kicham. Na dodatek trafiliśmy do autobusu, w którym pasażerowie (prawie wyłącznie mężczyźni, za wyjątkiem trzech zakwefionych) palili namiętnie papierosy, a co za tym idzie wietrzyli. Leżę teraz po aspirynie i herbacie i kicham na wszystko.
Ten poprzedni wpis jest konieczny ze względów technicznych – albowiem obrazuje, jakimi zygzakami Horodyski każe nam jeździć po Jordanii – pewne fragmenty tego kraju pokonujemy trzykrotnie, aby wszystko dobrze zapamiętać...
Jesteśmy teraz w Karak i obejrzeliśmy główną i chyba jedyną atrakcje tego miasta – zamek Reginalda de Chatillon. Zamek jest absolutnie cudowny z wieloma piwnicami, kuchniami i korytarzami. Dziwne schodki prowadza w dziwne miejsca i naprawdę jest to miejsce, które odwiedziłabym jeszcze raz. Aż czuć oddech Saladyna...