30.11
Ubud
Jakby nie patrzeć nie mogę pozbyć się wrażenia, że w Ubud już byłam, trochę tylko mniejszym i bardziej spokojnym – tak bardzo przypomina mi Luang Prabang.
Pełno tu sklepów , a wszystkie oferują taki sam asortyment sarongów o przesadzonych cenach , rzekomo bardzo oryginalnych rzeźbionych demonów i masek, masę paskudnych obrazów udających wybitne dzieła sztuki, mnóstwo niczym nie wyrózniającej się biżuterii, koszyków i otwieraczy do butelek w kształcie penisa . Nasi panowie bezskutecznie poszukiwali również otwieracza w kształcie waginy, ale to tu chyba albo temat zakazany , albo waginy nie nadają się do otwierania butelek z piwem Bintang.
Oprócz tego Ubud oferuje wielką ilość miejsc noclegowych i knajp zdolnych nakarmić wielomilionową armię – aktualnie pustawych z uwagi na niewielką ilośc turystów odwiedzających to piękne miasto – prawdopodobnie ze względu na niby trwająca pore deszczową. Deszczu jednak tu niewiele. Można tu znaleźć balijskie warungi i bardzo piękne restauracje w zachodnim stylu oferujące kuchnię włoską, meksykańską i nie wiem jeszcze jaką. Idąc naprzeciw oczekiwaniom zachodnich turystów,można tu kupić bez przeszkód alkohole produkcji rodzimej i nie – w dość jednak wysokich cenach. Pól litra balijskiej whisky kosztuje 30 zł.
My oczywiście skorzystaliśmy z tych darów zachodu i wybraliśmy się na pizzę i pasta farfalle con broccoli ( czy coś tam ) , kopiliśmy whisky , a Horodyski w ramach eksperymentu nabył ciemny chleb ( wata) i pastrami ,a ja stęskniona pół litra mleka,które wypiłam na raz. Gdy to wszystko dodatkowo uzupełniłam owocami i sokami i wspomnianą pasta farfalle na kolację – czułam się jak wąż ,który połknął słonia ( opisywany w literaturze), a na dodatek po trzech tygodniach diety ryżowej – zawarłam bliższe spotkanie z toaleta w naszym pięknym domku.
Najbardziej podobał mi się Monkey Forrest – albowiem bardzo przypominał mi Ubud w ogóle – gapia się na ciebie i myślą jak tu coś od ciebie wyciągnąć. Małpy robią tak samo i jedna, patrząc mi głęboko w oczy próbowała ukraść mi butelkę z wodą , a potem niezadowolona, że jejnie pozwoliłam szczerzyła na mnie wrogo zęby...
Po całym dniu wałęsania się i siedzenia na tronie – po pysznym śniadaniu pojechaliśmy znów samochodem ( 300.000 rp) do Loviny , na pólnocy Bali.
W Lovinie turystów jest jeszcze mniej i bardziej mi się podoba.
Wczorajsza kolacja okazała się sukcesem, albowiem tym razem gwiazda okazał się Krzysztof, wyzwany jako „seksi”przez obsługująca nas kelnerkę.
Przymarzliście, czy co? Gdzie te komentarze?