Rwszy 12.11
No więc jednak Senggigi się nam nie podoba i wynajęliśmy sobie na dziś samochód z kierowcą , aby powoził nas po okolicy. Kierowca ma na imię Sadok i pochodzi z plemieniaSasaków .
Na pierwszy ogień poszły wodospady. Pojechaliśmy do Senaru – gdzie znajduje centrum wyprawowe na Gunung Rijani - czyli tutejszy wulkan. Po zasponsorowaniu jakiejś tutejszej rodziny, ruszyliśmy w dół – aby dotrzeć do wodospadów - pierwszy z nich był niewielki,ale fajny. Ale drugi – rewelacyjny. Odbyliśmy kąpiel - było mi nareszcie chłodno! Wracaliśmy w strojach, aby wyschnąć – wzbudzając sensację wśród miejscowych , prowadzących interesy kawałek za wodospadem ( branża spożywcza) .
Przed chwila się rozpadało ,a dziś pada pierwszy raz, odkąd tu jesteśmy ( a jest to początek pory deszczowej). Za to teraz pada tak, jakby ktoś lał wiadrem z wodą … W tutejszym upale,to jak wybawienie...
W każdym razie po wycieczce do wodospadów Sidanggara i Senaru – trzeba trochę zejśc w dolinę, a potem wdrapać się w drugą stronę – poszliśmy na pyszny obiad i Sadok zawiózł nas do rezerwatu ptaków na drugim końcu wyspy, do którego chciał koniecznie jechać Horodyski. Okazało się to niewypałem, bo park zarósł i biegają po nich tylko małpy...
Obok znajduje się piękna świątynia zbudowana z lawy(chyba) . Przed wejściem do niej kupiłyśmy sarongi dla siebie i chłopów - naprawdę wyglądali malowniczo...
Potem zwiedziliśmy jeszcze jedną ze świątyń - jakąś tam, aczkolwiek bardzo chwaloną w niemieckim przewodniku Krzyska. Jest to jednak podróż powierzchowna i nic mnie nie obchodzi jak się ona nazywa.
Teraz siedzimy sobie -jestem wykąpana, ale zdążyłam już kilka razy upocić się do cna – bo pomimo deszczu ( już go nie ma) nadal jest bardzo gorąco.
Halka z Zygmuntem kłócą się tradycyjnie – więc wszystko w normie...