Cos mi nie gra z tymi datami, ale dziś 28, więc będą zdjęcia z 28, a poprzedni wpis z 28.10 był faktycznie z 27.10. Nic już nie wiem. Na razie tylko zdjęcia z dzisiejszego rankaUzupełniam z poprzednich dni, bo jakoś nie miałam kiedy złożona chorobą tych klimatów. Chyba za mało piłam, ale wolę biegunkę niż alkoholizm. Tak więc o 5.30 rano zeszliśmy do recepcji naszego hotelu , gdzie czekał na nas człowiek od łodzi. Wraz z masą innych turystów ruszyliśmy na rzekę oglądać wschód słońca nad Gangesem i modlących się krajowców. Może byłoby w tym i coś mistycznego, ale gdy zobaczyliśmy łódź z zawartością kilkudziesięciu spasionych emerytów z wielkimi teleoibiektywami sapiących z podniecenia, że mogą podejrzeć Hindusów polewających się świętą wodą , albo ująć jakąś powoli spalającą się nogę - wydało się to mi po prostu śmieszne. Kazaliśmy człowiekowi przepłynąć wzdłuż ghatów , a potem na druga stronę rzeki, aby nabrać próbkę gleby. Puściliśmy światełka na rzekę i wróciliśmy do hostelu o upiornie wczesnej porze. O 10.30 poszliśmy z przewodnikiem z naszego hotelu ( przewodnik darmowy – płaci się mu tylko tyle ile się chce – jest to średnio od 200 do 500 rupii , ale nic nie trzeba płacić) my daliśmy 300 i był bardzo zadowolony. My tez , bo pokazał nam kilka bardzo ciekawych świątyń i opowiedział o Wisznu, Śiwie i Brahmie oraz Ganeshy. Po krótkim wypoczynku spędziliśmy wiele czasu w restauracji i w związku z powyższym potem spędziłam wiele czasu w toalecie.Następnego dnia – czyli wczoraj, wyjeżdżaliśmy z Varanasi ( na szczęście). Bardzo w sumie było w tym Varanasi fajnie, bardzo podobały mi się kręte i potwornie brudne uliczki bazaru i obok bazaru, ale mieliśmy już dość ciągłego uważania na wszechobecne kupy i trąbiące motory.Tuk tukami pojechaliśmy na dworzec. Zgodnie z miejscowym zwyczajem rozsiedliśmy się na peronie, skąd po jakimś czasie przegoniono nas na lepszy kawałek podłogi – w holu dworca i za plecami licznych policjantów – niby to dla innostranców. Na dworcu mięliśmy tez miłe spotkanie z Maćkiem , który podróżuje po Indiach ok kilku tygodni i właśnie śmigał do Kalkuty. Maciek, pozdrowienia i wielu wrażeń!Po poszukiwaniach pomiędzy tłumami odnaleźliśmy nasz pociąg na zupełnie innym peronie, niż napisano na tablicy i po przyjeździe pociągu na peron , waląc łokciami w prawo i lewo , depcząc po kobietach i dzieciach i rozbijając nosy plecakami, wepchnęliśmy się do wagonu i bez żadnych sentymentów wyrzuciliśmy Hindusów kłębiących się na naszych miejscach. Bo teraz jesteśmy już mądrzejsi. Oni są bardzo posłuszni, także wobec siebie i jak się powie nie, to pójdą sobie, ale jak się im pozwoli przysiąść , to za chwilę masz dwóch w swoim łóżku. I tak poszliśmy na ustępstwa, bo okazało się, że jedna rodzina – ojciec, matka, babka i dwoje dzieci wysiadają za 3 godziny, więc wcisnęliśmy się na jedna kanapkę i zaczęliśmy zadzierzgać kontakty i zawiązywać przyjaźń polsko – indyjską. Jechały z nami też 4 siostrzyczki rzymsko – katolickie wraz z przełożoną z kongregacji w Biharze. Dwie z nich i przełożona mówiły po angielsku, więc było fajnie. My porozdawaliśmy nasze widokówki ze Słubic i Drezdenka, co wzbudziło żywe zainteresowanie. Tłum był nieprzebrany, ale dzięki żywej konwersacji ta część podróży minęła nam szybko,a my staliśmy się gwiazdami wagonu. Całość uświetniły popisy wokalne ( my – sielankę o domu), one kościelne pieśni. Uwieńczyły wszystko zaręczyny Horodyskiego z matką przełożoną, której wręczył znaleziony na podłodze pierścionek. One były strasznie zadowolone i my też). Gdy wysiadły w Biharze – położyliśmy się spać.Ps. Tereska! Halka ma dla Ciebie różaniec od siostry przełożonej!