Geoblog.pl    magdah    Podróże    Wietnam i Laos 2008    nong khiaw itd
Zwiń mapę
2008
17
lis

nong khiaw itd

 
Laos
Laos, Nong Khiaw
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12470 km
 
Zaraz za granica laotańską okazało się, ze droga w budowie była niezłym rozwiązaniem. W Laosie droga stała się jedynie zalążkiem drogi, jej zapowiedzią, taka droga in spe , kategorii szóstej dróg lasu miejskiego w Drezdenku. No ale za to stało się bardzo dżunglowato, a wielkie paprocie niemalże właziły w autobus, zwisając ze skarp po obu stronach ... powiedzmy ścieżki. Laotańskie wsie okazały się bardzo ładne, zdecydowanie mało cywilizowane, za to zdecydowanie czystsze niż w Wietnamie. W jednej, zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej. Stacja ta składała się z drewnianej szopy i dwóch beczek z paliwem. Nie pytajcie jak wlano paliwo do baku... Nasza droga wiodła nas coraz dalej, przejechaliśmy przez dwa czy trzy brody ( serio), obejrzeliśmy jeden samochód, który przewrócił się na bok, aż w końcu, po przejechaniu całych 110 lub 120 km i 11 godzinach dotarliśmy do Muang Khoua. Cywilizacji w Muang jeszcze nie widzieli - tak światło jest dwie godziny dziennie ( serio), jest tez parę chałup, droga i sklep albo dwa. Jest tez kilka hoteli i w jednym przyszło nam nocować. Zdaje sie, ze był to dobry dzień dla hotelarzy, bo cala nasza 14 z konieczności wylądowała w Muang na noc. Nasz hotel był wprost uroczy, miał nawet coś w rodzaju namiastki Łazienki, nie sprzątanej od 20 lat. W kazdym razie zrobiliśmy kilka niezłych nocnych zdjęć i zjedliśmy bardzo dobry obiad w knajpie na palach nad rzeka. Bardzo to było mimo wszystko malownicze. Następnego dnia rano, nasze białasy, i my także udaliśmy się do portu ( Jolka i jeden Kanadyjczyk pojechali autobusem) , aby popłynąć do Nong Khiaw. Jakos umościliśmy się w lodzi ( siedzenie na deskach, 20 cm nad dnem lodzi po dwie osoby w rzędzie), za mną niestety gadatliwa Amerykanka ( nie wiem czy pisałam o niej ostatnio, ale w kazdym razie siedziała przede mną w autobusie i gęba jej się nie zamykała- na lodzi to samo). Wsiedliśmy, zapłaciliśmy za bilety i czekamy i czekamy. W końcu jakiś pomysłowy , nie wiadomo w jaki sposób dogadał się z przewoźnikiem, który oczywiście mówił tylko po laotańsku , ze czekamy ( siedzieliśmy w lodzi ze 40 minut) , bo podobno w mieście ( Hmm) są jeszcze 4 osoby, które chcą płynąć do Nong Khiaw... Jeden chłopak poleciał wiec do miasta i przyprowadził naszych białasów ( z naszego busu) którzy stwierdzili, ze faktycznie pytali o łódź , ale nie są zdecydowani). W końcu grupa zdecydowała za nich , wpakowaliśmy się znów do lodki i ruszyliśmy. Jak się okazało wyciągniecie kurtek było dobrym pomysłem- bo na rzece wiało strasznie. Siedzenie w kucki na desce bardzo źle wpływało na stan naszej tylnej strony, a drogi przed nami 5 czy 6 godzin.... Na domiar złego po pewnym czasie łódź zaczęła się krztusić i przewoźnik dokonywał naprawy na rzece... Same przyjemności. Niemniej jednak widoki były niezłe, a dżungla na zboczach - niesamowita i po jakim czasie cześć grupy wysiadła we wiosce Muang Ngoi Neua, a my i jeszcze dwie dziewczyny popłynęliśmy do Nong Khiaw.
Nonh Khiaw strasznie skojarzyła nam sie z westernowym miastem i jak zobaczycie zdjęcia, przyznacie mi racje. Trafiliśmy na fajny hotel i zamieszkaliśmy w bambusowym domku w ogrodzie i bananowym sadzie- bardzo przyjemnie... Zatrzymaliśmy sie tutaj na 3 dni i spędziliśmy je bardzo pracowicie. Zrobiliśmy pranie ( ceny pralni wyższe niż w Paryżu), poszliśmy w dżunglę ścieżką colonela Bradocka ( o colonela Bradocka zapytajcie Zygmunta), pojeździliśmy jeden dzień na rowerach - z oszczędności wypożyczyliśmy zwykle, nie górale ( zwykły 20.000 kipów, góral 50.000 kipów - czyli ok. 7 dolców) . Pocieszam się jednak , ze górale niewiele nam by dały, bo droga okazała się okropnie stroma i tak bym pod nią nie podjechała, nawet na góralu. Moja metoda była bardzo prosta - w dół - jazda, w górę - podprowadzanie. Bardzo szybkie i skuteczne i przy tym mało meczące...
W Nong Khiaw spotkaliśmy Polaków .W ciemnym mieście ,oświetlonym tylko lampami z domów, , pod jeden z hoteli podjechał sawngthaew . My przechodziliśmy obok. Wysiadło z niego parę osób , a jeden z nich zaczął nas, po angielsku wypytywać o hotel. Zygmunt , jako że dysponuje świetnym słuchem ( chyba, że ma słuchać mnie - wtedy jest kompletnie głuchy) usłyszał , że ludzie gadają pomiędzy soba po polsku, wiec milo odpowiedział: - Dobry wieczór!. Chłopak zgłupiał i dalej posuwa po angielsku. Dopiero gdy Zygmunt , jak krowie na rowie wytłumaczył mu, że my Polacy - zrozumiał. No, ale na jego miejscu sama bym zgłupiała... Oni podróżowali od 3 miesięcy, przez Tokio, Australię, Nową Zelandię i Malezję.... Fajnie.
W końcu wczoraj rano ruszyliśmy odkryta ciężarówką tzw. sawngthaew towarzystwie laotanczyków i kaczki na podlodze do Luang Prabang. Obok Zygmunta siedziały dwie babcie, które na samym wstępie pożuły sobie coś, a potem było im bardzo wesoło.
W Luang znaleźliśmy bardzo ładny hotel w starym kolonialnym budynku, przy jednej z uliczek wiodących do Mekongu.
Dzis zaś rano na tejże samej uliczce spotkaliśmy naszych pozostawionych w Muang Ngoi Neua towarzyszy podróży... A Malwa napisała o Jolce...
Dzięki za wasze komentarze, ciesze się moja droga lekarko, ze nade mną czuwasz....
Moze po południu wrzucę zdjęcia, może nie, bo jutro jedziemy do Vientianu..
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 28% świata (56 państw)
Zasoby: 493 wpisy493 1023 komentarze1023 4803 zdjęcia4803 2 pliki multimedialne2
 
Nasze podróżewięcej
20.11.2024 - 23.11.2024
 
 
29.09.2024 - 10.10.2024
 
 
04.07.2024 - 07.07.2024