Tak wiec pozegnalismy Wietnam , kraj zupy pho i kobiet w pizamach... Jedna noc spedzilismy w Muang Khoa, a dzi jestesmy juz w Nong Khiaw. Tutaj sa problemy z netem , wiec relacja bedzie doiper najwczesniej w niedziele wieczorem z Liuamg Prabang, a kjest co opisywac..... Ze zdjeciami to maly problem, bo tutaj net chodzi strasznie wilno i 5 zdjec przy wiekszej predkosci w Wioetnamie trwalo ok 15 minut - tutaj bedzie z p[ol godziny....
W kazdym razie z Dien Bien Pho wtyjechalismy autobusem ( malym) o 5.30, a raczej o 5.30 autobus przyjechal po nas do hotelu..... Jak sie okazalo my, pasazerowie z tegoz hotelu ( 10 osob) bylismy tylko dodatkiem do Wietnamczykow, bedacych w znaczej mniejszosci, ale takze do niezliczonej ilosci pakunkow, paczek, zawiniatek i kartonow bedacych chyba na wyposazeniu autobusu. W kazdfym razie jakos znalezklismy swoje miejsca, mniej wiecj 50 x 50.... Tak to patrzac na siebe dziwnie ze 14 bialasow owionietych zapachem czosku, przewozonej w duzycxh workach, pomknelo w strone granicy z Laosem, a tak na sie przynajmniej wydawalo... Po ok. 10 minytach jazdy, zatrzymalismy sie bowiem w celu zapkowania.... ogroamnego stosu etermitu... Na dach, a tm tez znajdowaly sie nasze bagaze. Zapakowanie trwalo z godzine i wzbudzili zywe zainteresowanie wszystkich bialych pasazerow. Po wielu wiec komplikacajch - ruszylismy..... jak sie okazalo, Wietnak zegnal nas tak, jak nas prztwilal - droga w budowie. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie groskie drogi w Wietnamie sa - w budowie....
Z Dien Bien Pho do granicy jest 36 km. Na miejscu - polozonym na szczycie gory bylismy juz o 10.00. Granica jak granica, oprocz gor i budynku, za ktorym pasly sie krowy, a przed ktorym pasly sie swinie nie bylo nic. Tak wiec wjechalismy do Laosu.
Budynki graniczne zaskoczyly nas strasznie, bo sa piekne, biale i bardzo nowe... same formalnosci, nawet dla nas, ktorzy mieli wizy , trwaly mase czasu, a namaszczenie z jakim laotanczycy przystawali pieczatki tylko nas bawilo. W kazdym razie formalnosci zalatwione i ruszylismy dalej... cdn