No i niech mnie ktoś przekona, ze powiedzenie, ze głód jest najlepszym kucharzem nie jest prawdziwe. Jolka, która uciekała od stoisk z jedzeniem na bazarach gdzie pieprz rośnie, wczoraj, chcąc , a raczej nie chcąc zjadła z apetytem cala zupkę pho przyrządzoną przez przemiłą Wietnamkę. No i jakoś nie spędziła całej nocy na toalecie ( co przepowiadała), nie wymiotowała, nie bolał jej brzuch. Pomimo, ze wypiła zieloną herbatę z siódmej czystości szklanki - parchów nie dostała...
A stało się to tak z tego powodu, ze wylądowaliśmy w Dien Bien na cale półtora dnia ,zamiast spędzić w pięknej Sapie kolejny dzień na trekkingu ... W planach mieliśmy zawitać tutaj po południu, a następnego dnia o świcie ruszyć w stronę Laosu. Mój przemiły logistyk nie dowiedział się jednak wszystkiego do końca i okazało się , dopiero po przyjedzie tutaj,ze autobusy do Laosu we wtorki nie kursują.... Po przyjeździe nie wypuściliśmy się dalej niż w okolice hotelu , bo zmęczeni byliśmy długą jazda i jedzenie na bazarze było jedyna alternatywą...
Czekamy wiec do jutra w Dien Bien Phu. Dien Bien Phu jest miłym miastem, które ma kształt drabiny. Nogami są trzy czy cztery ulice biegnące równolegle do rzeki, zaś szczeblami liczne mosty spinające oba brzegi rzeki... Na głównej ulicy, nudnej i szerokiej nie ma oprócz sklepów i pięknego targu nic, za to na bocznych uliczkach są mile kawiarnie, jadłodajnie i.... mili ludzie nie zmanierowani przez białych turystów, których spotkaliśmy tu zaledwie garstkę. Są to głównie Francuzi rozpamiętujący łupnia jakiego dostali w 54 r.
Jolka jednak po obejrzeniu ulicy głównej - cały dzień spędziła w łóżku, jej sprawa.
My zaś cały dzisiejszy dzień krążymy po mieście ( odwiedziliśmy nawet miejscowy festyn dając datek na cele dobroczynne - tak przynajmniej myślimy) i odpowiadamy na niezliczone Hallo - które przesyłają nam uczniowie i mili tutejsi ludzie. Nikt nie mówi po angielsku, ale nie ma to znaczenia. Teraz siedzę w kawiarence internetowej, internet za całe 3000 dongów za godzinę , obok mnie małolaty graja w różne dziwne gry, po grafice sądząc - japońskie...
Jutro 5.30 mamy autobus do Laosu.
Nie opisałam jeszcze podroży, która warta jest osobnego rozdziału. Podroż ta trwała 10 godzin w 12 osobowym busiku - dla Wietnamczyków. Nie znaczy to oczywiście, ze całą drogę jechało 12 osób. Bilet kupił nam nasz hotel ovner z Sapy - w kasie bilet kosztuje ok. 12 dolarów, my zapłaciliśmy po 15, ale autobus przyjechał po nas pod hotel i pod hotel zawiózł w Dien Bien. Wietnamskie busiki są całkiem przyzwoite, pod warunkiem, ze nie masz więcej wzrostu niż 160 cm. W busiku takim znajduje się , jak wspomniałam 12 miejsc - po 3 w 4 rzędach 3 + kierowca i miejsce obok kierowcy. Szerokość , jak na 3 osoby jest całkiem przyzwoita, jeżeli zaś chodzi o długość siedzeń, to nawet Wietnamczycy, którzy są co najmniej 10 cm mniejsi ode mnie maja problem z pomieszczeniem nóg. O czym mamy mówić my?
Z Zygmuntem we dwoje zajęliśmy ostatnie siedzenia , gdzie jest najmniej miejsca na nogi, ale mieliśmy 3 siedzenia na dwoje i jakoś - ja z nogami na siedzeniu, Zygmunt z nogami przed siebie, bo 3 z siedzeń - rozkładane było akurat złożone, jakoś się usadziliśmy. Po drodze, która jak pisałam trwała chyba 10 godzin - z jednym przystankiem , braliśmy pasażerów, tak, ze w pewnej chwili, przez jakie 2 godziny mieliśmy i trzeciego na naszej kanapce.... Na szczęście był mały i chudy.
Jolka siedziała przed nami, miała nieco więcej miejsca na nogi, ale za to przed nią usadziła się Wietnameczka , która wymiotowała cala drogę ( zwana dalej Rzygownicą) , obok ( wsiadła gdzie w połowie drogi ) druga, która cały czas otwierała okno i pluła ( zwana Plujnicą) , z drugiej strony Wietnamczyk, który również wymiotował ( dałam mu swoja torebkę po podpaskach). Sama droga uzasadniała to rzyganie, bo jechaliśmy przez góry , dość wysokie, a droga ( na mapie nr 12) była w 70 % - w budowie.... Na jedynym przystanku zaliczyliśmy kibel - najdroższy na świecie - bo za całego dolara.... Za to powiewała przy nim wietnamska flaga.
Jutro - Laos...
Ach! Synu mój Zygmuncie! Ja Ci dam Apokalipto, Babe Nuke, Krecika, Ploszka i Saurona I....