Wczoraj wyjechaliśmy z HCMC, no i wczorajszy dzień był właściwie jedynym, w którym mogliśmy zobaczyć samo miasto. Wiele w nim nie ma, oblecieliśmy hale targowe i hotel Continental, wypiliśmy kawę w parkowym barze ( strasznie kolonialnym) i posiedzieliśmy w parku, gdzie wdałam się w mila konwersację z Wietnamczykiem - dla odmiany po niemiecku, wiec było bardzo sympatycznie. Poszliśmy na obiad, pochodziliśmy po naszej ulicy... Czas jednak wlókł się jak nie wiem co, chcąc nie chcąc wykorzystawszy moją cudowną umiejętność ( lata praktyki) oddziaływania na innych ( czyt. mojego męża) i poszliśmy w ... wąski Sajgon. Ulica , na której stoi nasz hotel , znajduje się , jak to często bywa, pomiędzy dwiema równoległymi ulicami. A pomiedzy nimi - są wąskie zaułki , w których toczy się prawdziwe życie Sajgonu. Ulice nie są szersze niż 1,2 m, spokojnie można dotknąć rekami obu ścian budynków. Światła tam niewiele i turystów także, chociaż zaraz kilka metrów dalej biegają ich cale tłumy na Bui Vien Str. Gdy przechodzi się krętymi uliczkami, zagląda się do cudzych domów. Tu ktoś śpi, tu gotuje obiad - praktycznie na ulicy. Dalej jest zakład fryzjerski lub mini sklepik z napojami. Wystarczy wejść w podwórko i trafić na właściwy zaułek... Zdjęć nie robilam ( chyba jedno, ale nie wyszło) bo było mi strasznie głupio wchodzić w cudze życie z butami. Niemniej jednak strasznie tego żałuję....
Wieczorem wsiedliśmy w azjatycki wynalazek ( chyba) - autobus sypialny. Dla mnie i Zygmunta to nie pierwszyzna ( nawet okazaliśmy się na tyle inteligentni, żeby wymóc miejsca na dole " No niech pani spojrzy na mojego męża, przecież on nie wejdzie na góre"). Jola jednak była nieco zszokowana, chociaż sam autobus byl pierwsza klasa. W ogóle i autobus i przystanki po drodze są zupełnie innej klasy niż to samo w Chinach - co mieliśmy okazję porównać.
Rano przyjechaliśmy do miasta horroru , tragedii - Nah Trang, gdzie niestety zostajemy do jutra wieczora. Bilet Open Bus z Sajgonu do Hanoi - sypialny z przystankami w Nah Trang, Hoi An, Hue kosztował 41 dolarow. Ta sama trasa w autobusie z miejscami siedzącymi - chyba 31.
Nah Trang wygląda tak, jak będą za jakieś 20 lat wyglądały Międzyzdroje - czyli miasto z horroru do spędzenia wakacji ( przynajmniej dla mnie) . Tutaj wszystko podporządkowane jest głupim turystom, którzy głównie piją, leżą na plaży, jedzą i piją. Czasem chodzą potańczyć... Zygmunt w dobroci swego serca, aby nie nudziło się nam cały dzień, kupił nam całodzienną wycieczkę - 4 wyspy - chyba 6 dolarów. Zapowiadało się fajnie, ale rzeczywistość okazała się gorsza niż przypuszczałam. Zaczęło sie od śpiewów do mikrofonu - przedstawiciele rożnych nacji śpiewali narodowe piosenki ( serio) . Jako, że Zygmunt i Jolka mimo, ze ich proszono zachowali się jak najgorsze buraki , jak myślicie kto wyśpiewał Dzieweczka do laseczka?
Nienawidzę ich.
Wszystko to było pomysłem naszego wietnamskiego giuda - chyba myślał nad tym latami. Potem po lunchu i bezsensownym zwiedzaniu rybnej farmy ( sic!) zarządzono Floating Bar . Wietnam wskakuje do wody, ma coś w rodzaju deski z napitkami rożnego rodzaju, a inni wskakują za nim z dętkami i rzecz jasna raczą się do upadłego alkoholem różnej maści. Źle skończyło się to jednak tylko dla jednej amerykanki, która w stanie błogiej nieświadomości przespała resztę wycieczki. Nie miała czego żałować, bo następną atrakcja była wyspa, na której, pomimo wielu wysiłków nie udało się nam ustalić co było jej atrakcją. Nawet nie było tam stoiska z piciem, za to wstęp kosztował 20.000 dongów... Ostatnią z atrakcji, na którą zabrakło już nam sil, nieodmienne skojarzyła nam się z Miastem Duchów, które stanowiło atrakcję podczas rejsu po Jangcy. Nie zapomnę Jarka, który zbolałym głosem zdołał wykrztusić tylko - Nie idźcie tam...... Coś podobnego było i dziś, my jednak nauczeni doświadczeniem zostaliśmy na statku, bardzo gospodarnie oszczędzając 25.000 dongów na łba ( tzn trochę ponad 1 euro). Jutro ruszamy na plażę i idziemy z Jolka zrobić sobie pedicure.... Pogoda piękna , a woda cieplutka... Wieczorem ruszamy do Hoi An.
Mam tylko nadzieje , ze nie będzie się ono trzecimi Międzyzdrojami...
Magda