Horodyski śpi, burza grzmi, a my jesteśmy w Kotorze, gdzie dotarliśmy bezproblemowo autobusem z 4 euro z Budvy. Zakupiliśmy od razu bilety na jurto i poszliśmy do naszego Old Town Hostel - w starym kamiennym budynku, naprawdę bardo ładnie za jakieś 30 euro ( za 4 osobu, zeby nie było) . My jesteśmy we dwoje, więc Horodyski stwierdził, że musi odrobić spanie za pozostałe osoby i bezczelnie zasnął.
Stare Miasto jest tu znacznie większe niż w Budvie, a Kotor jest pieknie otoczony wzgórzami. Z uwagi na te cuda i turystó jest to proporcjonalnie więcej, co niestety odbiera mu trochę uroku. Nie wiem co z tą burzą, bo hcę powspinać się na mury obronne wznoszące się tu o jakieś 1470 stopni. Niestety burza i Horodyski jednocześnie to chyba zbyt wiele dla mnie, więc pójdę zrobić sobie herbatę...
No i pada...
Popadało i przestało, więc ruszyliśmy zdobyć owe 1400 stopni. Prawie zdobyliśmy, a tu dopadła nas czarna chmura i ulewa. Przeczekalismy trochę w jakichś kazamatach ( szczyt został zdobyty w przerwie w padaniu) , gdzie ze schodów zrobił się wodospadzik i jednak poszliśmy na dół. Tak samo zmokłam podczas podejścia do Ulleri ( z tym, że tu schodziłam), więc miałam już doświadczenie w tym zmokaniu i szczęśliwie dotarliśmy do hotelu, gdzie aktualnie się suszymy... Potem pewnie znów poszwendamy się nieco, albo coś tam tradycyjnie...
Ach, byłabym zapomniała. Dalej pada, a słońce świeci. Boję się wyjrzeć na zewnątrz, bo a nuż tęcza gdzieś tam się zalęgła ,nie wytrzymam , zrobię jej zdjęcie nad kościołem ( a dużo ich tu ) i będę musiała tak jak niejaki Zeev pakować bieliznę do reklamówki... I szczoteczkę.