Wczoraj Horodyski zapominał o urlopie i pilnie pracował nad jakąś umową, a my poszliśmy w Bangkok. Jako, że wszyscy już go zwiedzaliśmy, lekko pominęliśmy niewątpliwe zabytki itp. i zafundowaliśmy sobie i przejażdżkę po Chao Prayi ( tramwajem 10 THB), Sky Trainem ( 11 THB) do Siam , a następnie łodzią po klongu w okolice hotelu. Popodziwialiśmy jakieś nowe centrum handlowe i omc nie zrobiłyśmy tam z Halką zakupów, jakieś wiszące chodniki i inne cuda, a także jedną ulewę i burzę, którą przeczekaliśmy na wyżej wspomnianym chodniku pod grzybko – parasolkiem.
Horodyski w tym czasie grzecznie popracował i gdy wróciliśmy poszliśmy poszwendać się po okolicy, wężykiem od knajpy do kanjpy. Było całkiem przyjemnie, a na koniec na naszym balkonie zlikwidowaliśmy jakiegoś obstlera, co niestety i znacznym stopniu przyczyniło się do mojego podłego samopoczucia dziś. A wstać musieliśmy dość wcześnie, bo mieliśmy samolot do Siem Reap. Taksówka z Khao San na Don Mueang jedzie około godziny i oczywiście przepłaciliśmy ( 350), bo po wczorajszym obstlerze i innych nikt nie myślał jasno, a Horodyski machnął ręką i tyle. Lot oczywiście strasznie długi, cała godzina . Jak się okazało wraz z bagażem mieliśmy promocję i dostaliśmy jakieś jedzenie i w efekcie gdy lądowaliśmy Halka jeszcze przełykała ostatnie ziarnka ryżu. Ja nie przełykałam, bo wypisywałam kwitki wizowe, no a poza tym ten obstler...
Załatwienie wizy jest proste, odpowiedni ludzie przeganiają stadko tam i z powrotem, tak, że w efekcie po jakichś 40 minutach i ubożsi o 60 dolarów ( 2 osoby) staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami wiz i nikt nie miał pretensji, że dałam zdjęcie sprzed 10 lat. No, ale w końcu aż tak bardzo się nie zmieniłam, nieprawdaż?