Od rana, po gruzińskim śniadaniu (bez szału, tylko racuchy i chaczapuri było dobre – kawa rozpuszczalska do kitu i bez mleka) ruszyliśmy na poszukiwanie marszrutki do Skignagi. Oczywiście okazało się, że marszrutki niespecjalnie kierują się w tamtą stronę i znaleźliśmy przypadkowo faceta z mercem, który za jakieś 50 lari zawiózł nas do Signagi i poczekał, aż obleziemy całość tejże miejscowości. Signagi bardzo skojarzyła nam się w miasteczkami na Sycylii, które położone są często na szczytach wzgórz. Nadto zdobi ją czterokilometrowy mur miejski, kojarzący się nam oczywiście z murem chińskim. Dodatkowo trzeba tam kursować raz w górę , raz w dół, ale całościowo robi znakomite wrażenie i jest jednym z ładniejszych gruzińskich miast, jakie widziałam. Zdjęcia jutro.
W drodze powrotnej kupiliśmy tutejsze truskawki i musujące wino ( zwane szampanem) – więc wieczorem zasiedliśmy na naszym tarasie i raczyliśmy się miejscowym serem, kiełbasą , chlebem i wyżej wspomnianymi truskawkarni , oraz winem w rożnych odsłonach. Widok z tarasu na Kaukaz dodał zdecydowanie naszej kolacji smaku.
Powłóczyliśmy się oczywiście po południu , przed kolacją, po Telawi odwiedzając przeoczone wczoraj gigantyczne drzewo, które jest naprawdę wspaniałe – to 900 letni platan. Zjedliśmy też wspaniały obiad w knajpie , która n ie wiem jak się nazywa, ale jedliśmy tam znakomicie wczoraj i dziś również. Potem ustalę jej parametry.